Przejdź do treści

Uniwersytet Śląski w Katowicach

  • Polski
  • English
search
Logo Europejskie Miasto Nauki Katowice 2024

Naukowiec czy naukowczyni – o co tyle zamieszania? Prof. J. Tambor o feminatywach

27.02.2023 - 08:30 aktualizacja 04.05.2023 - 10:20
Redakcja: wc-a
Tagi: językoznawstwo

Pilotka stojąca przy samolocie

Kobieta kierująca samolotem – pilotka | fot. Jordan Heath z Unsplash

| Weronika Cygan |

Język to żywy twór, który nieustannie ewoluuje. Zachodzące w nim zmiany odzwierciedlają przemiany społeczne. Tym bardziej powinniśmy wkładać wysiłek w to, aby sposób, w jaki się do kogoś zwracamy, nie był dla nikogo wykluczający.

Poprawność językowa a rozwój języka

– Nie mówimy tak, jak mówił Mikołaj Rej, Jan Kochanowski ani nawet Adam Mickiewicz czy Eliza Orzeszkowa. Ci wszyscy wielcy pisarze używali języka właściwego dla swoich czasów – twierdzi prof. dr hab. Jolanta Tambor z Wydziału Humanistycznego UŚ, dyrektorka Szkoły Języka i Kultury Polskiej na Uniwersytecie Śląskim. Językoznawczyni podkreśla, że fakt, iż dane słowo kiedyś nie występowało, absolutnie nie jest argumentem za tym, by jego stosowanie uznać za niepoprawne i niewłaściwe.

Wystarczy zresztą spojrzeć na wiele pojęć, których używamy na co dzień, a o których rzadko myślimy jako o określeniach zaczerpniętych z języka obcego. Nic już najprawdopodobniej nie wyprze zadomowionego komputera, dżojstika, liftingu ani wtrącanego wszędzie okej. Poza angielskim w polszczyźnie natkniemy się również na dużo starsze zapożyczenia z niemieckiego (dach, kelner, szlafrok) czy francuskiego (parawan, makijaż, żaluzja). Choć początkowo wszystkie nowe pojęcia brzmią obco i nienaturalnie, wystarczy kilka bądź kilkanaście lat, by się przyjęły i upowszechniły.

Z pewnością to samo czeka coraz częściej stosowane formy żeńskie, odnoszące się do zawodów, stopni naukowych oraz wykonywanych przez kobiety czynności. Wielu użytkowników polszczyzny wciąż jednak wzbrania się przed architektkami, pilotkami, ministrami czy naukowczyniami, twierdząc, że użycie tych nazw jest nieuzasadnione lub błędne.

Nie nowe, tylko odświeżone

– Nie wszystkie nazwy żeńskie budzą dziś wątpliwości. Chyba nikt nie zżyma się na słowa: lekarka, studentka, nauczycielka, poetka, artystka. Co innego psycholożka, doktorka, pilotka, kierowniczka, architektka, rycerka – mówi prof. Jolanta Tambor i wyjaśnia, że choć obecnie mogą się one wydawać niektórym obce, to wiele z nich ma dość długie tradycje w języku polskim.

Już w XIX-wiecznej prasie przeczytamy o adwokatkach i docentkach. Znajdziemy je także w starszych wydawnictwach naukowych, w tym w pochodzącym z połowy XX wieku słowniku pod redakcją uznanego językoznawcy Witolda Doroszewskiego. Uwzględnił w nim m.in. pilotkę, reżyserkę czy doktorkę – wszędzie dodając opis jednoznacznie stwierdzający, że mowa o kobiecie wykonującej zawód lub posiadającej tytuł naukowy.

– Nie twierdzę, że wymieniowe formy dowodzą, iż użycie tych nazw było wtedy powszechne. Śmiem twierdzić, że były w miarę powszechne, skoro Witold Doroszewski, twórca jednego z najważniejszych historyczno-współczesnych słowników języka polskiego w taki sposób je usankcjonował – twierdzi naukowczyni z Uniwersytetu Śląskiego. Badaczka dodaje, że odchodzenie od form żeńskich rozpoczęło się po II wojnie światowej, kiedy nastąpiła maskulinizacja nawet tych określeń, które już się w polszczyźnie zadomowiły, jak profesorka, dyrektorka czy kierowniczka.

To słowo jest już zaklepane!

Nierzadko można usłyszeć, że żeńskie odpowiedniki odnoszące się do pewnych zawodów i czynności nie mają racji bytu, ponieważ po dodaniu sufiksu powstają słowa mające już inne znaczenie. Zatem dyplomatka to nie kobieta dyplomata, lecz elegancka teczka na dokumenty, a reżyserka jest jedynie pomieszczeniem będącym miejscem pracy reżysera. Argumentujący w ten sposób twierdzą, że określenia tego typu są już zarezerwowane i bezwzględnie nie należy przy ich znaczeniu majstrować.

– Bardzo kategorycznie broniłabym się przed takimi stwierdzeniami. Język niczego nie może rezerwować ani my niczego w języku nie możemy rezerwować. Możemy chcieć definiować pewne słowa precyzyjnie, gdy jest to język naukowy, bo wtedy zależy nam na tym, żebyśmy byli rozumiani jednoznacznie, ale w języku wspólnym nam wszystkim, powszechnym i codziennym niczego dla nikogo nie można zarezerwować – wyjaśnia prof. Jolanta Tambor.

Językoznawczyni jako przykład skutecznego rozszerzenia znaczenia „zarezerwowanego” słowa na kobietę pracującą w danym zawodzie wskazuje reżyserkę. Jeszcze jakiś czas temu określenie to było dla wielu osób w tym kontekście nieakceptowalne, jednak coraz silniejsza reprezentacja kobiet reżyserów, z Agnieszką Holland na czele, doprowadziła do skutecznego przeforsowania wyrazu reżyserka. Słowo to dziś nie wzbudza już takiego sprzeciwu.

Słowo jako manifest

Współcześnie o coraz mniejszej liczbie obszarów ludzkiej działalności możemy powiedzieć, że są właściwe wyłącznie jednej płci. Nie powinny nas więc dziwić górniczki ani mechaniczki, a jednak można usłyszeć zarzut, iż z racji niewielkiej ich obecności w tych zawodach nie jest uzasadnione tworzenie podobnych nazw. Tymczasem ma to sens, zwłaszcza na gruncie społecznym.

Jak zauważa prof. Jolanta Tambor:

– Kobiet w górnictwie jest sporo i chcą się pochwalić faktem, że udało im się przełamać monopol mężczyzn. Zależało im na tym, aby tę pracę wykonywać, więc podkreślają to w nazwie. Nie chcą, żeby myśleć o nich jak o pojedynczych osobach, które wkraczają w męski świat. Niech będą równorzędnymi górniczkami obok górników.

Poszukiwanie nowych form żeńskich (bądź odgrzebywanie zapomnianych) może też usprawnić komunikację międzynarodową, co tylko pozornie jest bagatelą. Wiele języków obcych rozróżnia funkcje i zawody pełnione przez kobiety. Językoznawczyni jako przykład podaje stanowisko dyrektora, który w języku angielskim brzmi director, ale istnieje dla niego żeńska forma w postaci headmistress. W niemieckim będzie to, odpowiednio dla mężczyzny i kobiety, der Direktor oraz die Direktorin. Gdy nie znamy czyjegoś imienia, a nazwisko również nie stanowi podpowiedzi, to odpowiednia forma męska bądź żeńska piastowanego stanowiska lub posiadanego tytułu może być rozwiązaniem w kłopotliwej sytuacji.

Język jest wizytówką

Język ma nam ułatwić porozumienie, dzięki niemu przekazujemy informacje i idee, ale też za jego pomocą możemy wyrazić szacunek do kogoś. Mówienie zatem o kimś gościni czy psycholożka, gdy ta osoba wyraźnie sobie tego życzy, nie jest przejawem przemycania jakiejś ideologii, a tylko (i aż) dowodem respektowania preferencji naszej rozmówczyni.

– Wykorzystujemy wszystkie środki językowe i pozajęzykowe po to, żeby okazywać sobie wzajemnie szacunek. Chcemy zaakceptować potrzeby rozmówcy i jego upodobania, bo to jest wyrazem poszanowania cudzej autonomii i umiejętności współżycia, świadectwem naszej kompetencji komunikacyjnej – zwraca uwagę naukowczyni, która uczestniczy w pracach nad internetową interaktywną publikacją, swoistym narzędziownikiem zawierającym sugestie form jednocześnie inkluzywnych i poprawnych językowo. Opracowywany jest on w ramach Planu Równości Płci wdrażanego na Uniwersytecie Śląskim od 2021 roku.

– Próbujmy używać nazw, które innych nie urażają, za to wskazują na uznanie ich tożsamości. Nas nic nie kosztuje powiedzenie osoba studencka czy zrobiłoś, a konkretnemu człowiekowi może przynieść wiele korzyści – lub negatywnych skutków, jeżeli nie uznamy za właściwe, by respektować jego wybór – apeluje prof. Jolanta Tambor.

Osoby nieheteronormatywne, poszukujące odpowiednich dla siebie form, trafiają w języku polskim na liczne przeszkody, z którymi nie muszą się borykać ludzie korzystający np. z języka angielskiego.

– W polszczyźnie za formą rzeczownika ciągną się przymiotniki, zaimki, czasowniki w czasie przeszłym i trybie przypuszczającym dostosowujące się do rzeczownika, któremu towarzyszą – zauważa językoznawczyni. Wskazuje przy tym jedno z możliwych rozwiązań, cieszące się rosnącym poparciem u osób nieokreślających siebie według rodzaju żeńskiego ani męskiego. To rodzaj neutralny, coraz częściej spotykany w wypowiedziach w internecie.

Zrobiłom, przeczytałom, obejrzałom mogą wzbudzać u wielu słuchaczy i czytelników konsternację, ale – podobnie jak w przypadku upowszechniających się form żeńskich, o czym była mowa wcześniej – kwestią czasu jest, aż przyzwyczaimy się do ich stosowania.

– Mam prawo chcieć być profesorką, filolożką, doktorką, kierowczynią, ale też nie uważam, że mam jakiekolwiek prawo, by zmuszać kogoś, aby koniecznie tak mówił o sobie. To nie językoznawcy zdecydują o tym, jak „powinno się” mówić. Usankcjonowanie konkretnych form zależy od tego, jak sami ludzie będą się do siebie zwracać. To my, wszyscy razem, stwierdzamy, czy chcemy tak, a nie inaczej nazywać zawody i inne role kobiece – podsumowuje prof. Jolanta Tambor.

Artykuł pt. „Naukowiec czy naukowczyni – o co tyle zamieszania?” został opublikowany w lutowym numerze „Gazety Uniwersyteckiej UŚ” nr 5 (305).

return to top