Przejdź do treści

Uniwersytet Śląski w Katowicach

  • Polski
  • English
search
Wydział Nauk Ścisłych i Technicznych
Logo Europejskie Miasto Nauki Katowice 2024

Alicja Menżyk | Hiszpania i Włochy

13.10.2021 - 13:22 aktualizacja 15.10.2021 - 12:39
Redakcja: jp
Tagi: erasmus+, mobilność

Historie naszych podróży


dr Alicja Menżyk


Erasmus+ | Hiszpania | Alcalá de Henares
Erasmus+ | Włochy | Turyn, Genua

Fot. archiwum prywatne

Dr Alicja Menżyk (cierpiąca prawdopodobnie na nieuleczalne uzależnienie od wyjazdów zagranicznych, liczba miesięcy spędzonych na praktykach w ramach programu Erasmus+: czternaście)

Gdyby ktoś zapytał, czy jest coś czego żałuję, a co związane byłoby z moimi erasmusowskimi wojażami, to bez zastanowienia odparłabym, że tak. Że bez wątpienia. Że Mark Twain miał rację doradzając by odwiązać liny i opuścić bezpieczną przystań, aby później nie utyskiwać na to, czego nie zrobiliśmy. Że znacznie wcześniej i znacznie częściej powinnam była tracić z oczu tę polską panoramę.

Na Erasmusa po raz pierwszy wyjechałam dopiero po zakończeniu studiów II stopnia, już nie jako studentka, ale świeżo upieczona absolwentka – warto pamiętać, że możliwość odbywania praktyk dotyczy także absolwentów uczelni. Pierwszy worek trapiących myśli otworzył się już w podrywającym się do lotu samolocie, kiedy to nerwowo zapinając pasy – zaciskając je coraz to mocniej, zupełnie nie zważając na swoje słuszne gabaryty – zastanawiałam się co też najlepszego narobiłam, wybierając się sama do zupełnie obcego miasta. Rzeczywistość szybko jednak unicestwiła wszelkie moje obawy. Obawy, które nie były tak do końca bezpodstawne – w końcu zmierzając z madryckiego lotniska do uniwersyteckiego miasteczka przegapiłam właściwy przystanek, przez co stałam się zagubioną pasażerką autobusu, który właśnie zakończył swoją trasę. Owe obawy nie uwzględniały jednak najważniejszej zmiennej w tym erasmusowkim równaniu – zupełnie bezinteresownych, otwartych ludzi spotykanych na każdym zagranicznym kroku. Kierowca wspomnianego autobusu, nie znający języków obcych, okazał się bowiem doskonale władać językiem niewerbalnym. Szybko więc pojął, że jego pasażerka – posługująca się hiszpańskim równie biegle, co on sam językiem angielskim – znalazła się w potrzasku i zdecydował się podwieźć mnie bezpośrednio pod studenckie miasteczko. Kolejne dwa miesiące spędzone w Hiszpanii dostarczały już tylko coraz bardziej przytłaczających dowodów na to, że wyjście z mojego uniformu polskiej monotonii było najlepszą z możliwych decyzji.

Dlatego też, gdy tylko rozpoczęłam studia doktoranckie, moja ręka nie zawahała się podczas wypełniania kolejnych formularzy aplikacyjnych. Tym razem, nie marnowałam czasu na niekorzystanie z oferty stypendialnej i na praktykach erasmusowkich spędziłam pełne dwanaście miesięcy, przysługujące na każdym etapie studiów – czy to pierwszego, drugiego czy trzeciego stopnia właśnie. Podczas owych wyjazdów zagranicznych – które tym razem obrały włoski kierunek – prowadziłam badania w ramach rozprawy doktorskiej, czerpiąc pełnym garściami z ogromnej wiedzy i doświadczenia światowej klasy naukowców. Utkana wówczas naukowa siatka kontaktów, zbudowana za pomocą wielopłaszczyznowych nici porozumienia, okazała się niezwykle wytrzymała i trwa do dziś. Pewnym niedopowiedzeniem będzie jednak poprzestanie na stwierdzeniu, że Erasmus to tylko nauka. To coś znacznie więcej. To wspomniani wcześniej ludzie, to przepis na prawdziwą Carbonarę, to butelka domowej oliwy z oliwek, to ręce oblepione masą kartoflaną podczas lepienia gnocchi według przepisu de la nonna, to zachód słońca nad Morzem Liguryjskim, to widok Alp Zachodnich w drodze na uczelnię, to uczucie satysfakcji, kiedy pierwszy raz – podczas rozmowy z lokalsem – nie musisz kręcić głową tłumacząc Scusi, non parlo italiano! To wypchany bagaż wspomnień, które przez lata ogrzewać Cię będą od środka.

Istnieje tylko jedno realne niebezpieczeństwo wynikające z tych naukowych podróży: ciężkie przypadki depresji popowrotowej. Uleczalne za pomocą kolejnych dawek zagranicznych wyjazdów. Pomimo tego, dystansowanie się od Erasmusa jest błędem szaleńca. Nie popełniajcie go…

return to top