fot. archiwum prywatne
mgr inż. KAMIL WÓJCIK
Moje pierwsze wrażenia ze spotkań zespołu NA61/SHINE na Uniwersytecie Śląskim można opisać słowami: „Nie rozumiem nawet połowy słów”.
CERN MOJA HISTORIA
|
Kiedy studiowałem fizykę techniczną na pierwszym stopniu na Uniwersytecie Śląskim, koleżanka z Koła Naukowego Fizyków poinformowała mnie, że zespół związany z eksperymentem NA61/SHINE chętnie przyjmie studenta pod swoje skrzydła. W ten sposób, dość wcześnie, zaczęła się moja przygoda z CERN-em. Eksperyment NA61/SHINE bada zagadnienia związane z oddziaływaniami silnymi, a w szczególności przejścia fazowe i poszukiwanie punktu krytycznego materii jądrowej. Analizuje też produkcję różnych cząstek, m.in. kwarków powabnych, w zderzeniach ciężkich jonów. Testy polegają na zderzaniu hadronów, przeważnie ciężkich jąder atomowych, rozpędzanych przez akcelerator SPS (Super Proton Synchrotron). Moje pierwsze wrażenia ze spotkań zespołu NA61/SHINE na Uniwersytecie Śląskim można opisać słowami: „Nie rozumiem nawet połowy słów”. Cechą eksperymentów z zakresu fizyki wysokich energii jest interdyscyplinarny zakres wiedzy i umiejętności z pogranicza fizyki, elektroniki i informatyki, potrzebny fizykom doświadczalnym uczestniczącym w badaniach. Na szczęście z pomocą członków zespołu różne zagadnienia po kolei stawały się dla mnie jasne i przeprowadziłem swoją pierwszą analizę danych. Niedługo potem napisałem pracę inżynierską związaną z NA61/SHINE, a następnie odwiedziłem CERN i wziąłem udział w swoich pierwszych „szychtach”. Wiele osób opisuje halę eksperymentalną i sam CERN, więc ja bardziej skupię się na innych ciekawostkach, które są elementach CERN-owskiej codzienności. Droga z hotelu do miejsca, gdzie znajduje się hala eksperymentu NA61/SHINE, jest po prostu bardzo przyjemna. Wędrując przez pola i lasy, można podziwiać piękny widok na łańcuch górski Jura i mieć nadzieję, że będzie okazja się w te góry wybrać (np. dzięki niedługiej awarii zasilania akceleratora). Droga do CERN to krajobraz francuskich pól i lasów z widokiem na pasmo Jura fot. archiwum mgr. Kamila Wójcika Wejście do North Area, jednego z kampusów CERN fot. archiwum mgr. Kamila Wójcika Spacer lub przejażdżka rowerem wypożyczonym w CERN-e to też okazja, by trochę się opalić, nadrobić niedobór słonecznego światła związany ze spędzaniem kilku–kilkunastu godzin dziennie w hali eksperymentalnej. A lato w CERN-ie jest zazwyczaj upalne. Obiad można zjeść w kilku restauracjach, czy raczej kantynach, w kampusie North Area (po stronie francuskiej) albo w głównym kampusie w Meyrin (po stronie szwajcarskiej). CERN-owskie stołówki są wyposażone w coś wyjątkowego: telewizory, które zamiast piłki nożnej pokazują status akceleratorów. Ich znaczenie zrozumiałem podczas awarii akceleratora. Bezczynne siedzenie w hali eksperymentalnej, wraz z innymi osobami, zastąpiłem oczekiwaniem w kantynie na usunięcie usterki. Było przyjemniej, a dzięki tym telewizorom wiedzieliśmy, czy czas wracać do pomieszczenia, czy jeszcze nie. CERN-owska kantyna z ekranem wyświetlającym status akceleratorów fot. archiwum mgr. Kamila Wójcika Zdarzają się chwile na rozluźnienie. Czasem w wyniku niezależnej od nas awarii (wtedy cieszą nas trochę mniej) lub są po prostu zasłużoną chwilą odpoczynku. Można je spędzić, na przykład grając w szachy w Genewie. Pojedynek szachowy szefa naszego zespołu ze swoim „pierwszym”. Wynik był zgodny z hierarchią fot. archiwum mgr. Kamila Wójcika O codziennej pracy w CERN-ie Spędzanie czasu ze znajomymi w kantynie albo wycieczki to jednak tylko przerywnik w pracy, która jest oczywiście dużo ważniejsza i bardzo ciekawa. Poświęcę jej zatem kilka słów. Tylko „kilka”, bo opisanie jej w całości oznaczałoby napisanie grubej książki. Zadania, które można wykonać poza halą, w tym codzienne zebrania i działania organizacyjne, wykonuje się w pomieszczeniach biurowych. Ja jednak wolę przebywać w hali eksperymentalnej. To tam znajduje się detektor naszego eksperymentu i cały system akwizycji danych. Większość czasu spędza się w controll room (pomieszczenie, gdzie steruje się wiązką i kontroluje aktywność detektora) oraz w counting house (miejsce, w którym znajduje się system akwizycji danych). Controll room NA61/SHINE fot. archiwum mgr. Kamila Wójcika Counting house fot. archiwum mgr. Kamila Wójcika Podczas „szychty” właśnie w tych pomieszczeniach „szychterzy” przez całą dobę czuwają nad poprawnym działaniem detektora. Oczywiście nie przez cały czas ci sami – osoby zmieniają się co osiem godzin. Jeśli wystąpi jakiś problem, którego nie mogą usunąć, wzywają bardziej doświadczonych członków zespołu. Przykładowo, gdy trzeba skorygować pozycję wiązki, prosi się o to beam experta, czyli między innymi mnie. Więcej techniki czy fizyki? Skala przedsięwzięcia, jakim jest obsługa naszego detektora (znacznie mniejszego niż ATLAS), jest ogromna i wymaga zaangażowania dziesiątek osób: szychterów, ekspertów, elektroników i techników. Znaczną część tej mrówczej pracy wykonują fizycy doświadczalni, członkowie eksperymentu. Właśnie dlatego potrzebny jest im szeroki, interdyscyplinarny zakres wiedzy. Fizyka „dzieje się” w punkcie zderzenia wiązki z tarczą oraz za tarczą – w obszarze detektora. Tam zachodzą interesujące nas zjawiska, których jednak nie da się bezpośrednio zobaczyć. Początkowo mamy tylko petabajty numerycznych danych zebranych przez nasz detektor i dzielnych szychterów. „Oglądanie” zjawisk fizycznych jest dopiero owocem spędzania nocy i dni przed komputerami, kiedy analizujemy pozyskane dane. Ten etap odbywa się już nie w hali eksperymentalnej, a w biurach, w uniwersytetach, w domach, po powrocie z CERN-u. I to ta praca daje ostateczny efekt, jakim jest dowiedzenie się czegoś więcej o naturze świata. Tak to bywa w niektórych dziedzinach, że potrzeba pracy setek ludzi. Pracy zarówno przy sprzęcie pomiarowym, jak i przy analizie danych, by się czegoś dowiedzieć. „Co nie przyszło łatwo – uszanować trzeba”. |