Sensacja czy realizm?
O problemach etycznych, jakie stają przed dziennikarzami w kontekście relacjonowania wydarzeń rozmawiamy z dr. Waldemarem Soberą, którego zainteresowania badawcze to: komunikacja kryzysowa, komunikowanie polityczne, public relations instytucji publicznych, a także bezpieczeństwo wewnętrzne i zarządzanie kryzysowe.
Violetta Kulik: Panie Doktorze, dziennikarze stanowią grupę zawodową, która dobrowolnie naraża się na niebezpieczeństwo prawne wytoczenia procesu związanego z ochroną dóbr osobistych. Czym jest etyka dziennikarska?
Dr Waldemar Sobera: Etyka dziennikarska, ogólnie rzecz biorąc, to zbiór wartości, norm, zasad, które powinny być przestrzegane przez tę konkretną grupę zawodową w celu zapewnienia profesjonalizmu, obiektywizmu, a także najwyższej jakości wykonywania powierzonych zadań. Etyka dziennikarska odnosi się do zasad i wartości, którymi powinni kierować się dziennikarze w swojej codziennej pracy. Nie wszystkie one są wskazane bezpośrednio w aktach prawnych, np. w ustawie o prawie prasowym czy w kodeksie cywilnym. Niektóre uregulowane są w kodeksach etycznych – ogólnych, ale także przyjętych przez konkretne stowarzyszenia dziennikarskie, skupiające przedstawicieli tego zawodu. Najdonioślejszym aktem w tym przypadku można nazwać Kartę Etyczną Mediów z 1995 roku, podpisaną między innymi przez największe przedsiębiorstwa medialne funkcjonujące na rynku w tym okresie, a także stowarzyszenia dziennikarzy. Znajdziemy w niej kluczowe dla zawodu zasady: uczciwości, obiektywizmu, prawdy, poszanowania dobra odbiorcy, odpowiedzialności zawodowej. Choć są one ogólnie ujęte, to jednak wskazują, czym dziennikarze powinni się kierować w swojej codziennej pracy. Inne kodeksy stowarzyszeń, np. Dziennikarski Kodeks Obyczajowy Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej czy Kodeks Etyki Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, choć zawierają więcej bardziej szczegółowych zasad, to jednak swoje podwaliny mają w Karcie Etycznej Mediów. Zapytała Pani o niebezpieczeństwo prawne wytoczenia procesu związanego z ochroną dóbr osobistych. Moim zdaniem to wszystko zależy od specyfiki pracy podejmowanej przez dziennikarza. Można nawet założyć, że w niektórych redakcjach, nastawionych na sensację, tzw. mediach tabloidowych, ryzyko narażenia na procesy związane z ochroną dóbr osobistych jest wliczone w działalność zawodową. Redakcje są nawet w stanie ponosić koszty możliwych niekorzystnych orzeczeń sądowych, bo informacja mogąca naruszać zasady etyki jest dla nich szansą na zwiększenie zysków ekonomicznych (sprzedaż) czy wywołanie większego zainteresowania. Niektórzy pewnie pamiętają zdjęcie ciała Waldemara Milewicza, śmiertelnie postrzelonego w czasie relacjonowania konfliktu w Iraku, które opublikowano na okładce „SuperExpressu”… Wywołało to ogromne oburzenie środowiska oraz wielu odbiorców, ale pewnie właśnie o to chodziło redaktorom dziennika.
Violetta Kulik: Czy sztuka uprawiania starannego dziennikarstwa jeszcze istnieje i czy są jakieś zasady, których powinni przestrzegać dziennikarze?
Dr Waldemar Sobera: Jeśli założylibyśmy, że staranne dziennikarstwo odeszło do lamusa, to czy wtedy moglibyśmy jeszcze w ogóle mówić o dziennikarstwie? Dziennikarstwo to profesja, zawód zaufania publicznego, które powinno charakteryzować się wysokimi standardami, między innymi etycznymi. Choć przy wcześniejszym pytaniu wskazywałem, że niektóre redakcje mogą z jakichś powodów nie przestrzegać zasad etycznych, to nie traktujmy tego jako generalizację charakterystyczną dla całego zawodu. Na pewno współcześnie zmienia się specyfika zawodu dziennikarza, pojawiły się nowe technologie, które bardzo uprzykrzyły życie zwłaszcza starszemu pokoleniu dziennikarzy. Sami studenci na zajęciach skarżyli się, że kiedy przeglądali oferty pracy w zawodzie, to zaskoczeniem dla nich było, że od przyszłych dziennikarzy wymaga się umiejętności na przykład pozycjonowania stron w internecie. Właśnie to jest przejaw zmian – internet stał się dominującym źródłem informacji dla dużej części społeczeństwa. Informacja wymagana jest natychmiast, jeśli tylko coś się zdarzy. Redakcje w internecie muszą o tym poinformować, bo jeśli tylko się spóźnią, to ich konkurent uzyska przewagę i przejmie zainteresowanie odbiorców. Moim zdaniem to bardzo oddziałuje na staranność tekstów i materiałów, które możemy znaleźć w sieci. Po prostu kiedy trzeba coś zrobić „na już”, to często może się coś zwyczajnie „wysypać”. Kiedyś brałem udział w międzynarodowych badaniach zawodu dziennikarskiego w Rosji, Szwecji i w Polsce, w ramach polskiego zespołu. Rozmawialiśmy z dziennikarzami, analizowaliśmy wyniki ankiet. Właśnie na ten problem – szybkości przygotowania materiałów i presji redakcyjnej na publikowanie ich jak najszybciej na stronach internetowych – zwracali uwagę respondenci z naszego kraju. Praca w sieci wymaga wielu dodatkowych umiejętności: dziennikarz staje się też operatorem kamery, montażystą i specjalistą od pozycjonowania stron. Artykuły w internecie, nawet jeśli są publikowane na stronach redakcji prasy, muszą być wzbogacone o filmy i zdjęcia. Liczy się tak zwana klikalność, a niestety – mówię to z ciężkim sercem – wielu odbiorców oczekuje szybkiej i przystępnej informacji. Przeciętny odbiorca nie chce poświęcać dużej ilości czasu na zapoznawanie się z tekstem pisanym. Woli obejrzeć krótki filmik, pooglądać zdjęcia, albo – o zgrozo – na podstawie samego tytułu wyrobić sobie opinię na dany temat. Niestety w takich czasach żyjemy i dziennikarze musieli się do tego przyzwyczaić albo odejść z zawodu. Nie twierdzę jednak, że współcześnie nie może istnieć staranne dziennikarstwo. Po prostu jeśli dziennikarz jest specjalistą w swojej dziedzinie, posiada wiedzę ekonomiczną, polityczną, społeczną, to przygotuje staranny artykuł nawet wtedy, jeśli ma na to mało czasu. Dlatego powtarzam swoim studentom, żeby rozwijali pasje, zdobywali wiedzę, bo współcześnie samo ukończenie studiów dziennikarskich nic nie daje. W końcu zasady obiektywizmu, uczciwości, poszanowania dobra odbiorcy do tego się odnoszą – dziennikarz powinien zachować najwyższe standardy w tym, co robi i powinien być przekonany, że jego zawód to profesja, misja, świadczona w stosunku do społeczeństwa. Zmiany następują, żyjemy w szalonych czasach, ale ten rdzeń zawodu dziennikarskiego powinien zostać nietknięty. Jeśli zapomnimy o zasadach etycznych, to już nie będzie dziennikarstwa, a naszym źródłem informacji będą opinie innych użytkowników, którzy mogą w ogóle się nawet nie znać na opisywanej przez siebie tematyce. Fake newsy właśnie na tym się opierają – to często są opinie, a nie informacje, oczywiście odpowiednio spreparowane. W tym przypadku można nawiązać do kolejnej zasady z Karty Etycznej Mediów – oddzielenia informacji od komentarza. Informacja to nie opinia, a jej przygotowanie powinno opierać się na sprawdzonych źródłach, wiedzy oraz obiektywizmie przygotowującego materiał. Żaden rozwój technologii nie powinien tego zmieniać.
Violetta Kulik: Ważnym pojęciem etycznym w odniesieniu do profesji dziennikarskiej jest deontologia. Czym jest dziennikarstwo deontologiczne?
Dr Waldemar Sobera: Deontologia opiera się na istnieniu i przestrzeganiu zasad moralnych, pewnych imperatywów, którymi powinni kierować się w tym przypadku pracownicy mediów. Deontologia odnosi się do przestrzegania zasad zawartych w kodeksach etycznych, o których między innymi wspominałem wcześniej. Idealnie byłoby założyć, że wszyscy dziennikarze postępują etycznie w swojej pracy i nie łamią zasad. Jednocześnie co jakiś czas słyszymy o przeprosinach różnych mediów, wystosowywanych na skutek przegranych procesów. Z tego powodu można wysnuć wniosek, że nie wszyscy ściśle stosują się do zasad. Dodatkowym problemem, na co też zwracam uwagę w swoich tekstach, to mała przynależność dziennikarzy do stowarzyszeń zawodowych, a także stosunkowo mała kara, która może ich spotkać za nieprzestrzeganie zasad. Jeśli zagłębimy się w kodeksy, to wśród możliwych kar za naruszenie zasad etycznych wymieniane są takie, jak: upomnienie, nagana czy usunięcie ze stowarzyszenia. Można sobie zadać pytanie – czy to wystarczające kary dla dziennikarzy łamiących zasady etyczne? Przynależność do stowarzyszeń dziennikarskich w Polsce nie jest obowiązkowa, więc też wydalenie ze stowarzyszenia nie przynosi większych konsekwencji dla dziennikarza. To moim zdaniem kolejny problem wpływający na kondycję etycznego dziennikarstwa w naszym kraju. Mimo wszystko, z całą stanowczością podkreślam: nie możemy generalizować i wskazywać, że dziennikarstwo w Polsce jest nieetyczne. Zdarzają się różne przypadki łamania zasad, ale uznajmy, że to są wyjątki potwierdzające regułę, bo jeśli przestaniemy wierzyć w etyczne dziennikarstwo, to co nam pozostanie?
Violetta Kulik: Jakie problemy etyczne stają przed dziennikarzami w kontekście relacjonowania wydarzeń od początku konfliktu w Ukrainie?
Dr Waldemar Sobera: To temat bardzo rozbudowany i kontrowersyjny. Postaram się nakreślić kilka płaszczyzn etyki w relacjonowaniu konfliktu w Ukrainie. Po pierwsze sam konflikt dzieje się blisko naszej granicy, a Polska od początku odgrywa znaczącą rolę w niesieniu pomocy narodowi ukraińskiemu. Ta bliskość zagrożenia, ale także dramatu uciekających przez granicę osób, wywołuje wiele emocji. Możemy mówić o tym, że dziennikarz powinien być obiektywny, uczciwy, że powinien być jak skała i przygotowywać materiały „bez emocji”. Ja mówię swoim studentom, kiedy chociażby nawiązuję do rzeczników prasowych w sytuacjach kryzysowych, że to też są ludzie z krwi i kości, którzy mają emocje, swoje przeżycia, często ukryte traumy. Nagle, gdy zostają rzuceni w wir wydarzeń i wykonują swoją pracę wiele godzin dziennie w trudnych warunkach, ich emocje mogą wziąć górę nad przestrzeganiem zasad etycznych. Nie powinniśmy ich za to winić, a może po prostu zastanowić się, co zrobić, by tego uniknąć. Relacjonując konflikt w Ukrainie, dziennikarze muszą rozważyć, czy pokazać realizm zdarzeń, który wiąże się ze śmiercią niewinnych ludzi, dziećmi pozbawionymi rodziców, ogromnymi zniszczeniami, czy oszczędzić wrażliwym widzom takich obrazków. Dlatego na początku odpowiedzi stwierdziłem, że to temat kontrowersyjny, i domyślam się, że wiele osób mogłoby stwierdzić, że cel uświęca środki – relacje dziennikarskie z początku działań zbrojnych, choć przepełnione dramatyzmem, emocjonalnością, często pozbawione obiektywizmu, mogą stać się materiałem faktograficznym, a nawet dowodowym w możliwych w przyszłości sprawach przed międzynarodowymi trybunałami, które będą rozliczały winnych. Dodatkowo ktoś mógłby powiedzieć, że gdyby nie widok tego dramatu mieszkańców Ukrainy, ciał na ulicach, które nawet nie były zbyt dobrze maskowane w telewizji, to Polacy nie otworzyliby się tak na pomoc osobom uciekającym przed wojną. Równocześnie, tutaj nawiążę do naukowych teorii, odbiorcy mogą poczuć znużenie tym ciągłym współczuciem. W tym przypadku ciekawą teorię przedstawiła Susan D. Moeller, którą nazwała właśnie „znużenie współczuciem”. Zakłada ona, że kiedy jesteśmy wystawieni na silne bodźce emocjonalne przez media, odnoszące się do dramatów ludzkich, to po pewnym czasie może się okazać, że już nie będziemy na nie podatni. Niejako przyzwyczaimy się do nich, a w opisywanym przypadku wojna w Ukrainie może dla niektórych odbiorców po prostu spowszednieć. Teraz, kiedy już trwa ona ponad pół roku, sam zauważam w naszym społeczeństwie, że choć ciągle docierają do nas tragiczne informacje z zagranicy, to jednak nie reagujemy tak samo jak na początku. Oczywiście nie możemy przyjąć takiej perspektywy, że to, co się dzieje za naszą wschodnią granicą, to coś, co nie powoduje emocji, nie interesuje nas. Jednak zbyt duża emocjonalność w mediach i wystawianie odbiorców przez długi czas na wielką falę negatywnych emocji (śmierć, smutek, złość, ludzki dramat) mogło spowodować psychologiczne reakcje obronne, poprzez unikanie informacji, ich wyparcie albo po prostu przyzwyczajenie się do nich.
Kolejna płaszczyzna, jaka się pojawia w opisywanym temacie, to prowadzenie relacji na żywo, które też są niejako wymuszone przez rozwój współczesnych technologii. Zdarzyło się, że nad dziennikarzem przeleciał pocisk, który uderzył w dom oddalony kilkaset metrów od miejsca prowadzenia relacji, albo dziennikarz wraz z operatorem musieli zbiegać do schronów, chroniąc się przed nalotami. To wszystko działo się na wizji. Dodatkowo wywiady prowadzone na żywo, które też mogą wymknąć się spod kontroli, zwłaszcza z rozemocjonowanymi mieszkańcami terenów, gdzie odbywają się walki. To tylko przykłady, które powinny wskazywać, że relacji na żywo z miejsc walk powinno być mniej albo powinny być prowadzone z kilkusekundowym opóźnieniem, aby w każdej chwili można było je przerwać, gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego. A jeśli nagle ktoś zacząłby strzelać do dziennikarzy? Widzowie byliby świadkiem morderstwa, nawet się tego nie spodziewając. Bardzo ważnym elementem wojny w Ukrainie są media społecznościowe. Publikowane filmiki, zdjęcia przez tzw. dziennikarzy obywatelskich pokazują realia wojny z perspektywy ich mieszkańców. Telewizje, ale także sami odbiorcy, upowszechniali w internecie materiały, nie mając pewności, czy są prawdziwe, a presja czasu nawet uniemożliwiała ich sprawdzenie, co przecież łamie podstawowe zasady etyki. Wielokrotnie okazywało się, że część z nich była fałszywa, co wprowadzało w błąd opinię publiczną. Jednocześnie gdyby ich nie było, to często nie wiedzielibyśmy, jak wojna wygląda „od środka”. Problem przestrzegania zasad etyki jest w tym przypadku bardzo trudny do jednoznacznej oceny i kontrowersyjny, ale nauka powinna odnosić się do trudnych tematów, by wywoływać dyskusje. Uważam, że temat etyki w relacjonowaniu konfliktu w Ukrainie nie powinien być pominięty i stąd pomysł na napisanie o tym artykułu.
Violetta Kulik: W ostatnim numerze „Horyzontów Polityki” ukazał się artykuł Pana Doktora pt. „Sensacja czy realizm? Etyka komunikowania na przykładzie wojny w Ukrainie”. Czego dotyczy i jakie metody badawcze zastosowano?
Dr Waldemar Sobera: Samą tematykę artykułu przedstawiłem pokrótce we wcześniejszych pytaniach, bo to, o czym mówiłem wcześniej, znalazło swoje odzwierciedlenie w treści artykułu. Mogę tylko dodać, że artykuł powstawał w marcu, czyli na samym początku działań, gdzie tak naprawdę nikt nie wiedział, co się dalej wydarzy. Odnoszę się w nim do wydarzeń zaraz po wybuchu wojny i biorę pod uwagę początkowe relacje dziennikarskie, które ukazywały się w mediach głównego nurtu. Nie było wtedy jeszcze czasu na przeprowadzanie dokładnych analiz i pewnie, z biegiem czasu, będzie coraz więcej artykułów na ten temat. Z tego powodu zastosowałem dwie metody: studium przypadku oraz desk research. W odniesieniu do tej ostatniej, przeprowadziłem rozważania teoretyczne na temat zasad etyki istniejących w Polsce, a odnoszących się konkretnie do zdarzeń nadzwyczajnych. Bardzo pomocne w tym przypadku okazało się opracowanie Karola Jakubowicza „Dziennikarz w sytuacjach kryzysowych”, które choć powstało w 2008 roku, wydaje mi się, że często jest pomijane w opracowaniach dotyczących etyki dziennikarskiej. Moim zdaniem zawiera w sobie wskazówki i wartości etyczne, które przy niestabilności współczesnego świata coraz częściej powinny być brane pod uwagę przez osoby uprawiające zawód dziennikarski. Z tego powodu założeniem mojego artykułu było zwrócenie uwagi na kwestie teoretyczne związane z etyką dziennikarską, oczywiście w oparciu o przykłady z początkowego okresu relacjonowania konfliktu. Celem było wywołanie dyskusji, jak w przyszłości poprawić sposób przedstawiania zdarzeń nadzwyczajnych, by były one jak najbardziej etyczne. Uważam, że Pani propozycja przeprowadzenia ze mną wywiadu jest właśnie pokłosiem publikacji i realizacją założonego przeze mnie celu, wywołania szerszej dyskusji. Choć o etyce dziennikarskiej można rozmawiać godzinami, to chciałbym, żeby chociaż w świadomości przyszłych adeptów dziennikarstwa czasem zapaliła się czerwona lampka, która zapewni nam w przyszłości obiektywne, uczciwe, niezależne i etyczne dziennikarstwo.
Violetta Kulik: Serdecznie dziękuję za rozmowę.