fot. archiwum prywatne
dr BARTOSZ DZIEWIT
CERN jest zjawiskiem wyjątkowym. Zawsze kiedy tam przybywam, mam wrażenie, że trafiam trochę do ogromnego akademika z wszystkimi jego walorami, trochę na kolonie letnie dla oryginałów, a trochę do wymarzonej przez Humboldta republiki naukowców.
CERN MOJA HISTORIA
|
CERN jest zjawiskiem wyjątkowym. W pospolitym świecie, który w moim odczuciu, mimo że tak bardzo od niej zależąc, coraz bardziej gardzi nauką i badaniami fundamentalnymi, niewiele jest podobnych fenomenów. W każdej mojej styczności z tym ośrodkiem i jego społecznością, do której mam przyjemność należeć, zawsze towarzyszy mi jedno przeświadczenie. To, że jest to miejsce żyjące dla i z powodu abstrakcyjnej idei – odkrywania pierwotnych mechanizmów przyrody. Oczywiście miejsce to można opisywać przez doniosłość odkryć z nim związanych, pryzmat liczb, jego fizycznej wielkości czy wreszcie wpływu na globalną współczesność. W końcu to tutaj między innymi potwierdzono istnienie „boskiej cząstki”. Tu, przez tysiące naukowców z dziesiątek krajów globu, analizowane są „gigabajty terabajtów” danych, gromadzonych w konstrukcji o, bagatela, (i nie wchodząc w szczegóły) 27-kilometrowej długości. Za bramą tego ośrodka znika pytanie o utylitarność tego projektu. Nawet jeśli na przykład to tu „niechcący” powstało WWW. Niemniej wydaje mi się, że klimat tam panujący i to, czym to miejsce oddycha, jest najtrudniejsze do uchwycenia, opisania i przekazania. Pewnie jak wielu przede mną, w pierwszych swoich chwilach w tym ośrodku, mimo dokładnej mapy, gubiłem się w miasteczku ulic nazwanych na cześć słynnych fizyków. Oszołomiony skalą, potykałem się o firmowe rowery, na których być może przyjechał do pracy lub do kantyny któryś ze znanych badaczy. Zawsze kiedy tam przybywam, mam wrażenie, że trafiam trochę do ogromnego akademika z wszystkimi jego walorami, trochę na kolonie letnie dla oryginałów, a trochę do wymarzonej przez Humboldta republiki naukowców. Jednocześnie, w sposób mało patetyczny i nadęty, towarzyszy mi naukowa atmosfera z najwyższej półki, żywa historia odkryć i innowacyjność myśli. CERN to idee i ludzie je realizujący. Nietrudno tam natknąć się zarówno na wykład noblisty, jak i na próbę… chóru. Równorzędne znaczenie ma naukowa dyskusja przy wyśmienitych frytkach (choć wspomnieć należy, że kuchnie serwują pełną gamę posiłków całego świata), gra w planszówki, jak i mrówcza praca w wyśmienicie wyposażonej bibliotece. Nigdy nie wiesz, gdzie złapie cię istotna myśl ani które spotkanie zaowocuje nowym, wartym do eksplorowania pomysłem. Jest to jednocześnie enklawa i miejsce światowe. Miejsce „archaiczne”, bo oderwane od korporacyjnego rytu, mierzonego krótkowzrocznymi zyskami. Innowacyjne i nowoczesne, bo wyznacza i współtworzy kierunki rozwoju o znaczeniu ogólnym. Świadomość tego trochę mnie oszałamia. Będąc jednym z wielu elementów tej kolorowej, wielokulturowej, stojącej ponad polityką i partykularyzmami organizacji, mam świadomość, że historia nauki zapisze CERN na równi z biblioteką aleksandryjską, lotem w kosmos i odkryciem penicyliny. Poprzez swój skromny udział, wraz z grupą badawczą profesora Janusza Gluzy, w pracach nad rozwojem zarówno teorii, jak i oprogramowania związanego z planowanym powstaniem przyszłego akceleratora FCC mam nadzieję być częścią tej historii. |