fot. archiwum prywatne
mgr KRZYSZTOF GRZANKA
Atmosfera pracy w CERN-ie jest zupełnie inna niż na uniwersytecie, a sam ośrodek badawczy robi niesamowite wrażenie. Przez pierwsze dni pobytu odnalezienie się może powodować niemały kłopot. Numeracja budynków potrafi zaskoczyć, a jest ich naprawdę dużo.
CERN MOJA HISTORIA
|
Już podczas nauki w liceum, a później w trakcie studiów licencjackich, CERN był dla mnie fascynującym, wręcz mitycznym miejscem, gdzie nauka nie ma granic, nie zna podziałów. Gdzie naukowcy z różnych zakątków świata współpracują ze sobą, nie zwracając uwagi na odmienny kolor skóry, akcent, pochodzenie, płeć, „zewnętrzne” konflikty. Cel jest prosty – nauka i rozwój. Jako jedna z bardzo nielicznych instytucji naukowych CERN znany jest nie tylko pasjonatom fizyki, ale praktycznie każdemu. Wtedy jeszcze nie myślałem, że kiedykolwiek będę miał okazję, mniej lub bardziej bezpośrednio, współpracować z CERN-em. W końcu jest tyle znakomitych uniwersytetów na świecie i tylu wspaniałych naukowców – dlaczego ja miałbym mieć ten przywilej? Nie byłem jeszcze wówczas świadomy kooperacji Uniwersytetu Śląskiego z ośrodkiem i tego, jak ona tak naprawdę wygląda. Pierwszym, wciąż nieświadomym, krokiem ku ścisłym kontaktom z CERN-em była decyzja o pisaniu pracy licencjackiej pod okiem prof. dr. hab. Janusza Gluzy. Dowiedziałem się, że mój promotor współpracuje z CERN-em i mój projekt także będzie z nim związany. Miałem zająć się wstępnym oszacowaniem wielkości zadania, przed jakim fizycy teoretycy stali w perspektywie przyszłych zderzaczy leptonowych, takich jak planowany FCC-ee. Polegało to na wygenerowaniu i klasyfikacji tzw. diagramów Feynmana dla rozważanych procesów, jakim odpowiadają konkretne, bardzo skomplikowane całki, które następnie trzeba będzie obliczyć. Nie spodziewałem się, że wyniki mojej pracy zostaną opublikowane w artykułach i raportach CERN-u dotyczących planowanego eksperymentu FCC. Dopiero wtedy, tak naprawdę, zdałem sobie sprawę z tego, jak ważna i bliska jest nasza współpraca z instytucją. Wciąż jednak nie myślałem, że będę miał okazję pojechać kiedyś do CERN-u i doświadczyć tamtejszej atmosfery. Moja praca magisterska była kontynuacją projektu rozpoczętego na poprzednim stopniu studiów. Tym razem jednak głównym celem było zrozumienie i nauczenie się metod numerycznych używanych do obliczeń wcześniej wygenerowanych całek oraz stworzenie skryptów, które posłużą do częściowego zautomatyzowania tych obliczeń. Obecnie kończę drugi rok kształcenia w Szkole Doktorskiej Uniwersytetu Śląskiego, a mój projekt pracy doktorskiej skupia się na obliczeniach całek Feynmana dla rozpadu bozonu Z. Badania prowadzę w zespole badawczym prof. Gluzy „Teoria i fenomenologia fizyki cząstek”. Po raz pierwszy w CERN-ie byłem w październiku 2019 roku. Były to dwudniowe warsztaty dotyczące oprogramowania dla projektu FCC. Od tego czasu byłem tam jeszcze trzykrotnie. Dwie z tych wizyt, w ramach umowy UŚ–CERN, trwały po dwa tygodnie i poświęcone były konkretnej współpracy z naukowcami pracującymi w CERN. Wszystkie te wyjazdy bardzo dobrze wspominam. Atmosfera pracy w ośrodku badawczym jest zupełnie inna niż na uniwersytecie, a on sam robi niesamowite wrażenie. Przez pierwsze dni pobytu odnalezienie się może powodować niemały kłopot. Numeracja budynków potrafi zaskoczyć, a jest ich naprawdę dużo. Jednak już po kilku dniach zaczyna się kojarzyć, gdzie jaki budynek się znajduje i co się w nim mieści. Personel jest bardzo życzliwy i zawsze chętny do pomocy, a okolica spokojna i pełna zapierających dech widoków. Jeśli tylko sytuacja pandemiczna pozwoli, we wrześniu czeka mnie kolejny dwutygodniowy wyjazd do CERN-u. Mam ogromną nadzieję, że się uda. |