Tłumacz języka naukowego
Nauka jako taka ma to do siebie, że lubi używać trudnych słów. A może to bardziej jej użytkownicy próbują nadać tajemniczości zjawiskom, żeby robić naukę, która jest nasycona specjalistyczną terminologią. A gdyby zostać Prometeuszem, który pomógł ludziom i zostać Tłumaczem języka naukowego? Dr Joanna Orzeł z Instytutu Chemii opowiada swoją historię wypełnioną wybojami, decyzjami i zaskoczeniem.
Życzymy równie zaskakującej lektury.
NAUKA | MOJA PASJA
Nauka – według definicji ze Słownika Języka Polskiego to ogół wiedzy ludzkiej ułożonej w system zagadnień, ale także zespół poglądów stanowiących usystematyzowaną całość i wchodzących w skład określonej dyscypliny badawczej.
Nauka to także czynność: uczenie się czegoś lub uczenie kogoś.
Zapraszamy do lektury cyklu Nauka | Moja Pasja, w którym nasi badacze prezentują, nad czym pracują oraz pokazują, że nauka i proces badawczy mogą wciągnąć na dobre.
dr JOANNA ORZEŁ
Instytut Chemii
fot. archiwum prywatne J. Orzeł
W życiu wszystko dzieje się po coś
Kiedy poproszono mnie o napisanie kilku słów na temat „nauka moja pasja”, chcąc zyskać inspirację, przeczytałam wypowiedzi kilku koleżanek i kolegów, którzy wcześniej dzielili się swoimi historiami. Doszłam do konkluzji, że moja droga jest nieco inna. Nie mogę powiedzieć, że od zawsze wszystko mnie interesowało, że prowadziłam w zaciszu domowym chemiczne eksperymenty czy że w życiu miałam inspirację w postaci rodziny lub nauczycieli, którzy pasję do nauki we mnie zaszczepili. Fakt, uczenie się logicznych rzeczy od zawsze było dla mnie łatwe. Jednak łatwość uczenia się i bycie naukowcem, mimo że mają wspólny mianownik, nie są tożsame.
Wybierając studia w wieku kilkunastu lat, nie byłam zdecydowana, że chcę studiować chemię. Moje zainteresowania jako licealistki nie były ściśle ukierunkowane na tę dziedzinę. Faktycznie chemia była jednym z przedmiotów, do których nie musiałam się przygotowywać i które zwyczajnie lubiłam. Nie mniej jednak podobnie lubiłam biologię czy matematykę. Wiedziałam natomiast, że wszelkie kierunki wymagające intensywnej nauki suchych faktów nie są dla mnie ciekawe.
Chemia vs. farmacja
Tak więc weryfikując to, co lubiłam i to, czego nie lubiłam, wybrałam chemię i farmację jako kierunki, które mogłyby mnie w przyszłości uszczęśliwić i których nauka wydawała się ciekawa. Żaden z nich nie był w chwili zdawania matury kierunkiem wymarzonym. W razie sukcesu w obydwu rekrutacjach z pobudek czysto socjologicznych wybrałabym farmację. Jednak los zdecydował za mnie. Zwyczajnie nie zostałam przyjęta na studia farmaceutyczne. Znalazłam się w gronie tych nieszczęśliwców, którym w pierwszym (i w zasadzie jedynym) rzucie rekrutacji, brakło jednego punktu do przyjęcia w poczet studentów uniwersytetu medycznego. W 2005 roku była to przepaść nie do pokonania, ze względu na przyjęty schemat rekrutacji (jedna osoba — jeden kierunek medyczny — jedna uczelnia w całej Polsce). Tak więc kierowana przeznaczeniem, rozpoczęłam studia chemiczne.
Nauka w genach
Pochodzę z rodziny, w której krążą „dydaktyczne” geny. Wiele otaczających mnie w życiu kobiet wybrało karierę pedagogiczną. Można powiedzieć, że znałam tę pracę od podszewki. Jednak, od początku wiedziałam, że po skończeniu kierunku nie chcę zostać nauczycielem w tradycyjnej szkole. Z drugiej strony, można by rzec całkowicie sprzecznie z poprzednim, od zawsze lubiłam uczyć (i podobno jestem w tym dobra). W mojej głowie pojawiła się myśl o karierze naukowej nieodzownie związanej z nauczaniem. Nieśmiała i jeszcze niewyklarowana, ale jednak obecna. Alternatywą była ścieżka kariery związana z pracą w akredytowanym laboratorium chemicznym. Jednak podczas praktyk zawodowych bardzo szybko doszłam do wniosku, że ja się do tego zwyczajnie nie nadaję. Rutyna, która panuje (bo musi) w tego typu miejscach jest sprzeczna z moim charakterem.
Dla osób postronnych studia chemiczne należą do kierunków trudnych, podczas których nieustannie należy się uczyć lub przygotowywać raporty laboratoryjne czy prezentacje, a nauka w sesji to tylko wisienka na tym chemicznym torcie (a może raczej czubek góry lodowej). Okres studiów minął więc intensywnie i niezwykle szybko. Nie mogę powiedzieć, że byłam wzorową studentką. W moim indeksie jest przegląd przez wszystkie możliwe do uzyskania oceny. Kilkukrotna, przymusowa zmiana promotora pracy magisterskiej nie sprzyjała stabilizacji. Myśli o karierze naukowej zeszły na dalszy plan. Jednak ponownie los popchnął mnie w odpowiednim kierunku. Nieoczekiwanym zbiegiem okoliczności pojawiła się możliwość udziału w studenckiej konferencji naukowej. Wyjazd był uwarunkowany zdobyciem niezbędnych środków finansowych. W ten sposób miałam szansę zapaść w pamięć osobie, która w przyszłości stała się promotorem mojej pracy doktorskiej. Udział w wydarzeniu pokazał mi, że istnieje świat, w którym chemia jest zarzewiem do ciekawych dyskusji. Świat ludzi, których to zwyczajnie kręci, bawi i którzy chemię rozumieją. Już wiedziałam, że to jest mój świat!
Chemometria? A co to?
Po powrocie pojawiła się propozycja rozpoczęcia studiów doktoranckich i realizacji badań z pogranicza chemii i metod obliczeniowych znanych jako chemometryczne. O ile pierwszą część (w pewnym stopniu) zgłębiłam podczas studiów, o tyle drugi składnik znałam co najwyżej z nazwy i pobieżnej teorii. Jednak dzięki wsparciu osób, które tworzyły zespół badawczy, w którym wówczas rozpoczęłam swoją naukową drogę i chemometria z czasem stała się mniej obca. Poznałam, czym jest „robienie nauki” i jak bardzo różni się od wyobrażeń, które miałam ja czy ogół społeczeństwa. Mogłam też realizować się w drugiej ulubionej działce – uczeniu studentów. Choć obowiązki dydaktyczne to dla większości naukowców tylko dodatek do rozwijania i eksploracji wybranej dziedziny, w moim przypadku jest to dodatek przyjemny.
W trakcie studiów doktoranckich nie miałam jednego wytyczonego tematu. Pojawiały się różne zagadnienia, które pozwalały mi poszerzać perspektywę, uczyć się nowych rzeczy, rozwijać pasję. Zdecydowanie nie nudziłam się i nie miałam czasu popaść w rutynę. Wiele razy zderzyłam się ze ścianą. Część mojej pracy mogłam radośnie wyrzucić do kosza, bo wyniki nadawały się do niczego. Nie jestem tu wyjątkowa. Każdy naukowiec w pewnym momencie swojej drogi spotyka się z fiaskiem. To nieodzowna część eksploracji tego, czego jeszcze nie znamy. Jednak napędzana pasją podejmowałam kolejne naukowe drogi. Finalnie stało się, we współpracy z promotorem udało się te z pozoru niepołączone ze sobą zagadnienia zebrać w jedną spójną i jak się okazało dobrą jakościowo całość. Moja rozprawa została wyróżniona przez Radę Naukową Instytutu Chemii Uniwersytetu Śląskiego oraz przez ekspertów Polskiej Akademii Nauk.
Tłumaczka
Szczęśliwie po obronie doktoratu mogę nadal realizować swoje zainteresowania. Z jednej strony pracuję jako naukowczyni. Dokładam swoje małe cegiełki w ekspotencjalnym wzroście, jaki obecnie obserwujemy w kontekście rozwoju nauki. Z drugiej strony kształtuję młodych chemików. Pokazując im nie tylko chemię samą w sobie, ale i perspektywy, jakie te studia dają. Dzielę się z nimi moją nieoczywistą historią. Być może dzięki temu choć trochę zarażę ich swoją pasją. Kilka lat temu, również na skutek zrządzenia losu, odnalazłam kolejną pasję związaną z nauką. Piszę artykuły popularnonaukowe, które między innymi publikowane są w jednym z większych portali o szeroko pojętej tematyce zdrowotnej. Można powiedzieć, że jestem tłumaczem języka naukowego na język potoczny lub może bardziej na język przystępny.
Kolejne zrządzenie losu sprawiło, że od tego roku stawiam pierwsze kroki jako samodzielna badaczka. Nie wiem, czy wystarczy mi siły i pasji, żeby temu podołać. Jednak nauczona doświadczeniem sprawdzę, co przyniesie życie.