22 czerwca obchodzony jest Dzień kultury fizycznej. Sport to zdrowie, a w zdrowym ciele – zdrowy duch! A w zdrowym duchu – kreatywność, łatwość w rozwiązywaniu problemów, gotowość na odkrycia. Czym po godzinach zajmują się nasi pracownicy i studenci? Jakie korzyści z tego płyną?
Zapraszamy do lektury!
„Kartka z kalendarza” to cykl artykułów, które powstawały z okazji różnych nietypowych świąt. Autorami prezentowanych materiałów są studenci, doktoranci i pracownicy Wydziału Nauk Ścisłych i Technicznych UŚ.
fot. archiwum prywatne
Prof. dr hab. MICHAŁ BACZYŃSKI
profesor, Instytut Matematyki, Instytut Informatyki
tenis ziemny
fot. archiwum prywatne
fot. archiwum prywatne
fot. archiwum prywatne
Zaangażowanie
Na wybór tenisa ziemnego miało wpływ kilka czynników. Chyba najważniejszym było bliskie położenie kortów tenisowych, na których zacząłem treningi. W latach 70-tych ubiegłego wieku w Parku Śląskim (wówczas Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie) powstały korty tenisowe TKS Budowlani Katowice. Mieszkałem na osiedlu Tysiąclecia w Katowicach i na korty miałem dosłownie 6 minut piechotą. Drugą sprawą była wtedy moda na tenis ziemny będąca m.in. konsekwencją sukcesów Wojciecha Fibaka na arenie międzynarodowej (tak jak teraz wzrosła popularność tenisa dzięki sukcesom Igi Świątek). Na treningi zapisali mnie oczywiście rodzice, którym dziękuję za tę decyzję. Dalej, w tamtym okresie nie było Internetu, telewizja ograniczała się głównie do dwóch programów i naturalnym było, że trenowanie jakiegokolwiek sportu umożliwiało ciekawe spędzanie wolnego czasu i nawiązywanie nowych znajomości. Ostatnim plusem tej dyscypliny jest jej indywidualność. Sporty drużynowe pomagają nawiązywać relację w grupie, jednak nie wszystko zależy od pojedynczego gracza. W sportach indywidualnych prawie wszystko zależy tylko od grającego zawodnika i to mi się bardzo spodobało.
W okresie, kiedy na poważnie zacząłem trenować tenis ziemny (lata 80-te ubiegłego wieku), nie było za dużo sportowych transmisji telewizyjnych, szczególnie tenisowych. Prawie wszystko koncentrowało się na piłce nożnej. Dokładnie pamiętam wszystkie mecze Polaków na Mistrzostwach Świata w piłce nożnej w Hiszpanii w roku 1982. Sportowo na pewno moimi idolami byli Zbigniew Boniek (miałem koszulkę z jego numerem) oraz Michel Platini (mój imiennik). Oczywiście tenisowo, w tamtym okresie wszyscy pasjonowali się pojedynkami Björna Borga i Johna McEnroe’a (transmisje były głównie radiowe!). Inspirowali mnie również Boris Becker (w roku 1985 wygrał Wimbledon, mając zaledwie 17 lat) oraz Steffi Graff (mistrzyni dwudziestu dwóch turniejów wielkoszlemowych w grze pojedynczej), której kibicowałem przez całą jej karierę sportową. Natomiast patrząc na codzienne treningi, bardzo ważny wpływ na mnie mieli starsi zawodnicy grający w moim klubie. W tamtym okresie na kortach TKS Budowlani w Katowicach trenowali jedni z najlepszych zawodników i zawodniczek w Polsce, w tym Alfred Chrobok (wicemistrz Polski z 1982 r.), którego chciałem naśladować.
Moim zdaniem odpowiednie zaangażowanie w sport od lat dziecięcych może mieć duże znaczenie na rozwój osobisty człowieka. Uprawiając sport czysto amatorsko (nawet jako dzieci), ma on wypływ na nasze zdrowie, dobre samopoczucie, samodyscyplinę, rozwijanie znajomości, itd. Zaczynając uprawiać go bardziej zawodowo, do tego wszystkiego dochodzi jeszcze psychologia. W grę zaczyna wchodzić współzawodnictwo, które pomaga w osiąganiu lepszych sukcesów. W każdym sporcie, a szczególnie w sportach indywidualnych, trzeba nauczyć się zarówno przegrywać, jak i wygrywać. Tak, właśnie wygrywać! Dosyć często w relacjach sportowych można usłyszeć sformułowanie „strach przed wygraną”. Sądzę, że ktoś, kto nie przegrał meczu tenisowego, mając kilka piłek meczowych nie wie tak naprawdę, jakie to jest (niemiłe) uczucie. To w moim przypadku na pewno przełożyło się na rozwój osobisty nie związany już ze sportem, ale z karierą zawodową. Egzaminy w trakcie studiów matematycznych na UŚ były dla mnie w pewien sposób takimi „meczami”, do których trzeba było odpowiednio się przygotować, i mówiąc językiem sportowym – „dobrze je rozegrać”.
W tenisa zacząłem grać ok. 8 roku życia. Pierwszy turniej tenisowy wygrałem w wieku lat 12. Do dzisiaj pamiętam, że było to na kortach Mostostalu Zabrze i był to tak zwany „turniej pierwszego kroku”, w którym brali udział chłopcy z Górnego Śląska i Zagłębia. Wtedy też formalnie zostałem zawodnikiem TKS Budowlani Katowice (wiązało się to m.in. z faktem, że rodzice nie musieli już płacić za moje treningi oraz sprzęt tenisowy otrzymywałem z klubu) i rozpoczęły się już regularne, prawie codzienne treningi zarówno tenisowe, jak i ogólnorozwojowe. Tenisa trenowałem zawodniczo do 19 roku życia, grając przede wszystkim w turniejach ogólnopolskich oraz rozgrywając mecze ligowe. Większych sukcesów indywidualnych raczej nie było, ale jeden przyszedł na rok przed maturą. W 1989 roku wraz z kolegą z macierzystego klubu na XVI Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży w Kielcach zdobyłem wicemistrzostwo Polski w deblu juniorów do lat 18 (na meczu był Wojciech Fibak). Po tym wyniku skoncentrowałem się już na studiach, a potem na doktoracie i pracy na uczelni. Do tenisa wróciłem ok. 20 lat temu i zacząłem regularnie brać udział w turniejach amatorskich. Kilkukrotnie zdobyłem mistrzostwo Polski seniorów i amatorów w deblu w swojej kategorii wiekowej, w 2007 roku wicemistrzostwo Polski amatorów w singlu w kategorii 35+ oraz w 2009 roku wygrałem XIV Otwarte Mistrzostwa Śląska Seniorów i Amatorów zarówno w singlu, deblu jak i mikście. Brałem też udział w Mistrzostwach Uniwersytetu Śląskiego w tenisie ziemnym, raz je wygrywając (niestety nie pamiętam, w którym to dokładnie było roku, ale Rektorem był wówczas Prof. Tadeusz Sławek). Aktualnie cały czas grywam w różnych śląskich turniejach tenisowych lub ligach amatorskich, największe sukcesy zdobywając przede wszystkim w deblu. Na pewno jest to odskocznia od codziennych obowiązków, ale też cały czas gdzieś tam rywalizujemy w swoim gronie fanów tenisa.
Najwyższy ranking na światowych listach amatorskich miałem w lipcu 2007 roku – 108 miejsce w rankingu światowym ITF Singles Ranking
źródło: https://www.itftennis.com/en/players/michal-baczynski/800282002/pol/vt/s/overview/.
fot. archiwum prywatne
DOMINIKA BRYŁA
studentka kierunku informatyka stosowana,
aerobik sportowy
Świat do góry nogami wygląda lepiej
Byłam bardzo ruchliwym dzieckiem. Rodzice chcieli, żebym rozładowała energię, więc zapisali mnie na zajęcia z akrobatyki sportowej. Jednak przyniosło to odwrotny skutek. Rzeczy, których nauczyłam się na treningu, praktykowałam w domu. Stałam do góry nogami całymi dniami, a na podwórku skakałam salta. Pokochałam akrobatykę i tak już jest obecna w moim życiu od 16 lat. To sport, który rozwija nie tylko wiele cech motorycznych, ale również cechy charakteru. Ze względu na codzienne, długie i wyczerpujące treningi, uczy pokory oraz samodyscypliny. Jest świetnym przygotowaniem do każdego innego sportu. Dzięki akrobatyce zyskujemy siłę, gibkość, poczucie równowagi, przełamujemy swoje lęki i słabości. Uczymy się świadomości własnego ciała, co pomaga w układach tanecznych przeplatanych z widowiskowymi elementami.
Wywalczyłam w akrobatyce medale ogólnopolskie oraz międzynarodowe, jednak wraz z rozpoczęciem studiów zmieniłam branżę na podobna dyscyplinę, jaką jest aerobik sportowy. Jednak akrobatyka wciąż zostaje wszechobecna w moim życiu. Codziennie prowadzę treningi dla dzieci z Akrobatyki Sportowej. Mimo tak krótkiego stażu w aerobiku sportowym udało mi się zdobyć już kilka medali:
- Puchar Polski 2021 – II miejsce w Kategorii Duet
- Akademickie Mistrzostwa Polski 2021 – II miejsce w Kategorii Trio
- Akademickie Mistrzostwa Polski 2022 – II miejsce w Kategorii Drużynowej
- Puchar Rektora UŚ – III miejsce w kategorii Solo
- Akademickie Mistrzostwa Śląska – III miejsce w kategorii Solo
fot. archiwum prywatne
JAKUB WINCZURA
student kierunku informatyka,
piłka ręczna
Handball?
Z piłką ręczną związany jestem od nastu lat. Kiedyś handball był podstawą mojego funkcjonowania, teraz postrzegam go już tylko jako hobby, natomiast dalej jest nieodłącznym elementem mojego życia, który daje mi radość i wytchnienie oraz poczucie ucieczki od otaczających problemów codziennego życia. Treningi są dla mnie miejscem, w którym czuję szczęście, mimo wylanych litrów potu i ogromnego zmęczenia. Każdego roku zwieńczeniem ciężko przepracowanych treningów są Akademickie Mistrzostwa Polski, gdzie jedziemy z drużyną na świetną imprezę integracyjną, by walczyć o miejsca z innymi uczelniami, gdzie często spotykamy się ze swoimi znajomymi z parkietu, poznanymi na przestrzeni kariery sportowej.
fot. archiwum prywatne
Dr hab. ANNA BAJOREK, prof. UŚ
Profesor uczelni, Instytut Fizyki im. Augusta Chełkowskiego,
sportowy backstage
Sport od kuchni
Jestem fizykiem ciała stałego skupionym obecnie na nanofizyce i nanotechnologii. Nauka to bez wątpienia moja pasja, ale to pasja, która zabiera mnóstwo czasu. Jednak, żeby znaleźć odpowiedni balans, trzeba również mieć pasje pozanaukowe. Jeżeli zatem pasja oznacza zainteresowanie czymś, co bardzo lubimy robić i czemu chcemy poświęcać czas, to moją pasją jest nie tylko nauka. Jest nią również sport, chociaż nieco z innej niż standardowa, perspektywy. Oglądając jako dziecko relację z igrzysk olimpijskich, zawsze zastawiałam się, jak wygląda organizacja tak dużej imprezy sportowej od środka. A że marzenia się spełnia, to wiele lat później mogłam wykorzystać sportową pasję i sprawdzić się jako redaktor jednego z najlepszych sportowych serwisów siatkarskich. Potem był finały EuroBasket 2009 roku w Spodku i pierwsza praca przy organizacji takiego wydarzenia w charakterze lidera grupy wolontariuszy w obszarze mediów, którą to rolę powierzył mi jeden z najlepszych dziennikarzy sportowych w Polsce. To był prawdziwy sprawdzian i wyzwanie, ale doświadczenie zdobyte w trakcie szkoleń i samych zawodów zaprocentowało w następnych latach.
Wiadomo, że umysł ścisły sprawdza się doskonale w sytuacjach zadaniowych, które wymagają natychmiastowych i często nieszablonowych rozwiązań. Takie sytuacje są zupełnie normalne w niejednym biurze prasowym wielkiej imprezy sportowej, w których miałam okazję pracować. Wyobraźcie sobie możliwość podejrzenia, jak działa studio telewizyjne, jak przygotowuje się od zera transmisję z zawodów sportowych, jak wygląda „backstage” takich wydarzeń, gdzie macie możliwość współpracować z najlepszymi dziennikarzami sportowymi z całego świata oraz z najlepszymi sportowcami świata, którymi niejednokrotnie musicie się „zaopiekować” w trakcie konferencji prasowej, zrobić z nimi wywiad w strefie mediów lub ułatwić kontakt z dziennikarzami, którzy nie mają dostępu do pewnych stref, a ty akurat go masz. Jeżeli do tego dodacie dynamiczny zespół wspaniałych ludzi, to praca w takim miejscu jest nie tylko prawdziwym wyzwaniem, ale przede wszystkim czystą przyjemnością i doskonałym oderwaniem od laboratoriów, publikacji i każdego aspektu życia naukowca oraz zwykłym „ładowaniem akumulatorów” na dalsze wyzwania uniwersyteckie.
Największe spełnione do tej pory marzenie sportowe? Na pierwszym miejscu zdecydowanie Siatkarskie Mistrzostwa Świata 2014: poprzez trzy tygodnie wakacyjne spędzone z reprezentacją Brazylii i Niemiec aż po finał. Zobaczyć na żywo, jak reprezentacja Polski zdobywa po wielu latach Mistrzostwo Świata, to bezcenne chwile. Największe sportowe marzenie do spełnienia na najbliższe wakacje? Diamentowa Liga, czyli najbardziej prestiżowy meeting lekkoatletyczny po raz pierwszy w Polsce na Stadionie Śląskim z niesamowitym Mondo Duplantisem w konkursie skoku o tycze. No i oczywiście siatkarska powtórka z 2014 roku w Spodku. Bądźcie zatem gotowi, bo sportowe lato na Śląsku będzie bardzo gorące.
Jedno jest pewne, sport to czysta fizyka. Zatem oglądając na żywo z nieco innej perspektywy niż zwykły widz czy to mecz siatkarski czy zawody lekkoatletyczne, zawsze się zastanawiam, na ile parametry fizyczne sportowców plus warunki zewnętrzne w danej chwili (temperatura otoczenia, wilgotność powietrza, siła wiatru itp.) oraz tak zwana dyspozycja dnia, pozwolą wykorzystać prawa fizyki do uzyskiwania jak najlepszych wyników sportowych. Mimo, że prawa fizyki są niezmienne to piękno i nieprzewidywalność sportu tylko dodaje im uroku, a jako naukowiec potrafię to docenić.
fot. archiwum prywatne
KRZYSZTOF PIOTROWSKI
student kierunku inżynieria materiałowa,
siatkówka
Siatkówka? Nie ma mowy!
Swoją przygodę z siatkówką zacząłem 12 lat temu. Był to moment, gdy po 4 latach zdecydowałem na zmianę dyscypliny. Do tego czasu trenowałem hokej na pozycji obrońcy w Zagłębiu Sosnowiec. Wielokrotnie reprezentowałem klub na arenie ogólnopolskiej, jak i międzynarodowej, gdzie niejednokrotnie stawałem na najwyższym stopniu podium. Niestety nie cieszyłem się z wygranych tak, jak koledzy z drużyny. Nie było to najzwyczajniej dla mnie.
Na pierwszy trening zaprosiła mnie moja ciocia. Pamiętam tę rozmowę przez telefon jak dziś. Nie podobał mi się ten pomysł i bardzo długo wzbraniałem się przed spakowaniem torby i spróbowaniem swoich sił. Pierwszy rok nie był owocny w postępy, ale uznawałem to za okres przejściowy do kolejnej dyscypliny. Potwierdzeniem może być fakt, że równocześnie przez dwa lata uczęszczałem na treningi lekkiej atletyki, gdzie skakałem w dal. Po setkach treningów hokejowych nie brałem na poważnie piłki siatkowej ze względu na brak kontaktu fizycznego z przeciwnikiem. Wydawało mi się, że nie jest to „sport dla prawdziwych mężczyzn”. Na szczęście w drugim roku treningów przyszedł okres, w którym urosłem kilkanaście centymetrów i zacząłem widzieć perspektywę dalszego rozwoju. Był to moment przełomowy, ponieważ pierwszy raz siatkówka spodobała mi się jako sport, a nie tylko utrzymanie odpowiedniej kondycji i kultury fizycznej. Od tego czasu jest to moja największa pasja.
Niezmiennie przez 7 lat występowałem na pozycji środkowego bloku, jako wicekapitan w drużynie MKS MOS Płomień Sosnowiec. Wraz z kolegami wkładaliśmy serce w treningi i mecze. Mimo niskiego budżetu klubu udawało nam walczyć w strefie medalowej na arenie śląskiej. W międzyczasie reprezentowałem technikum jako kapitan. Wielokrotnie sięgaliśmy po mistrzostwo Sosnowca oraz Śląska zarówno w siatkówce halowej, jak i plażowej. Jednak największym sukcesem okazało się zajęcia trzeciego miejsca w ogólnopolskim turnieju „Z SKS-u do AZS-u 2015”.
Po zakończeniu przygody z młodzieżową siatkówką, nadszedł czas na znalezienie zawodowego klubu. Wybór padł na drugoligowy MKS Będzin, z którym wiązałem ogromne nadzieje. Niestety choroba w najbliższej rodzinie wykluczyła mnie z treningów. Następstwem była rezygnacja z ukończenia sezonu. W tamtym momencie kończyłem czwartą klasę technikum i nie widziałem dalszej perspektywy codziennego grania. Na szczęście z ratunkiem przyszła drużyna Volley Team Błyskawica Sosnowiec, w której spędziłem ostatnie 4 sezony. To właśnie w tym okresie zdobyłem najwięcej trofeów, między innymi trzykrotne zwycięstwo w Grand Prix Polski DFD Cup w Karpaczu oraz kilkadziesiąt kolejnych ogólnopolskich trofeów, gdzie wielokrotnie dostawałem statuetkę MVP dla najlepszego zawodnika na swojej pozycji.
Równocześnie uczęszczałem na treningi AZS-u Uniwersytetu Śląskiego. Nieprzerwanie od czterech lat jestem częścią tej sekcji, z którą wielokrotnie wygrywaliśmy mecze na Akademickich Mistrzostwach Śląska oraz Polski. Niestety sekcja nie jest obfita w osoby chętne do regularnej gry i tylko z trenerem, Krzysztofem Zabielnym, zostaliśmy jako przedstawiciele „starej gwardii”. Liczę, że w przyszłym sezonie sytuacja się zmieni i nowy rocznik studentów będzie bardziej skory do godnego reprezentowania naszej uczelni, ponieważ ta drużyna ma ogromny potencjał.
Po wielu sukcesach nadszedł czas na zmiany. W sezonie 2022/2023 stanę się częścią drużyny KS Volley Miasteczko Śląskie, która po tym sezonie awansowała do I ligi Śląskiej (dawnej III ligi). Mam nadzieję, że będzie to krok w dobrą stronę, jeśli chodzi o dalszy rozwój.
Podsumowując, siatkówka nauczyła mnie pokory, wytrwałości, szacunku do przeciwnika oraz spokoju, ponieważ technika, strategia i przegląd boiska są znacznie ważniejsze niż sama siła. Nie dopuszczam do siebie myśli, że kiedyś mógłbym się przestać interesować tym pięknym sportem.
fot. archiwum prywatne
dr hab. PAWEŁ GŁADKI, prof. UŚ
profesor uczelni, Instytut Matematyki,
wspinaczka górska
Dzień Kultury Fizycznej – obchodzę!
22 czerwca przypada Noc Kupały, Kościół Katolicki wspomina błogosławionego papieża Innocentego V, komuniści pamiętają o rocznicy przybycia Włodzimierza Lenina do Krakowa, mieszkańcy Salwadoru świętują Dzień Nauczyciela, a ja – tradycyjnie – obchodzę Dzień Kultury Fizycznej. W Katowicach już dawno zdążyliśmy zapomnieć o zimie, ale w Tatrach zalega jeszcze sporo śniegu: letni sezon wspinaczkowy w górach dopiero się rozkręca, skała jeszcze często potrafi być mokra i nieprzyjemnie zimna, natomiast sezon narciarski powoli się kończy, nierzadko oferując na pożegnanie idealne warunki do trudnych zjazdów północnymi wystawami: Żlebem Szulakiewicza z Przełączki za Zwornikową Turnią, z Hińczowej Przełęczy przez Mały Kocioł Mięguszowiecki albo Zachodem Grońskiego z Małej Wołowej Szczerbiny. Nawet nie próbuję się oszukiwać, że kiedykolwiek będę w stanie porwać się na tak ambitne cele i zamiast tego, o ile tylko pogoda dopisze, planuję świętować 22 czerwca w jurajskich skałkach.
Łopiany, pokrzywy, rozgrzany w słońcu wapień i utytłane w magnezji spocone dłonie stworzą mieszankę zapachów, która dla Givenchy zawsze pozostanie poza zasięgiem. Do tego dojdą dźwięki: trzask zapinanych karabinków, szmer wybieranej liny. I nagle, dwa metry nad ostatnim przelotem, to wszystko zniknie, będzie tylko kawałek skały — i ruch, który zacznie się w brzuchu, przejdzie do stóp i dłoni, a skończy w trzech palcach miękko opadających na kolejną krawędź, zaś po nim znów oddech, pobrzękujące od przesuwanej żyły ekspresy i kolejna wpinka. A potem będzie powrót do domu, kiedy słońce już zajdzie, ale psy w Rzędkowicach jeszcze nie przestaną szczekać, a życie będzie takie fajne, że trzeba się będzie zmuszać, żeby przypadkowo napotkanym na parkingu ludziom nie rzucać się na szyję.
W lipcu w Tatrach zrobi się już lato. Granit i kosówka pachną zupełnie inaczej niż Jura, dźwięki w górach też są inne, bo zawsze słychać gdzieś jakąś kapiącą wodę albo osuwające się w dole kamienie, strącane przez schodzących ścieżką do Dolinki Pustej turystów. A pod wieczór, kiedy Kozi Wierch zacznie rzucać cień na ławki przed schroniskiem, zrobi się chłodno i trzeba będzie się przenieść do środka, żeby tam dokończyć piwo i rozmowę. Będzie okazja w spokoju omówić kolejną Wielką Wyprawę w Alpy, raczej nie Chamonix, bo to kawał drogi, a każdy dzień urlopu jest wszak na wagę złota, ale przedłużony weekend w Hollental powinno się udać zagrać.
Październik zawsze przynosi w prezencie okienko słonecznej pogody, czasem dwa, więc można jeszcze się wybrać do Doliny Batyżowieckiej albo Złomisk, ale bardziej na Wołową Turnię zamiast Ganku, bo dzień jednak coraz krótszy. Wycieczki na Jurę po wykładach stracą sens, gdy o piątej po południu będzie się robiło ciemno. Może jeszcze uda się połączyć delegację na południe Francji z krótkim wypadem na Chambotte albo do Presles, może na wiosnę wypali spontaniczny wyjazd do El Chorro albo Leonidio, choć raczej trzeba się będzie na kilka miesięcy przeprosić z panelem, campusem i siłownią. Ale zanim to nastąpi, będzie przecież jesień w Beskidach, będą spacery z plecakiem po szeleszczących liściach z Jaworza na Błatnią, będą rowery na Stożku, będzie ognisko na Rycerzowej.
A potem będzie zima: najpierw nerwowe, długo wyczekiwane dni śmigania po wyratrakowanych trasach w Szczyrku, potem ferie gdzieś w Dolomitach albo Tyrolu — i już dni zrobią się dłuższe, śniegi stabilniejsze i będzie można wypuścić się na skiturach z Doliny Kościeliskiej przez Ornak na Błyszcz i zjechać aż na Siwą Polanę. Ale przecież jeszcze po drodze ładnie wyleją się lodospady w Białej Wodzie, więc może uda się namówić kogoś ze starych znajomych, żeby mnie przeciągnął przez Oczy Pełne Lodu, a może damy się ponieść ułańskiej fantazji i zaopatrzeni w worek kartofli i reklamówkę chińskich zupek pojedziemy do Kanderstegu albo Cogne.
I w ten sposób obróci się kolejny rok w kalendarzu, nadejdzie kolejna wiosna i kolejny Dzień Kultury Fizycznej. Wszystko w zasadzie zostanie po staremu, przybędzie tylko nowych górskich wspomnień. Ja swoje zbieram już od dawna. Zaczęło się, gdy pierwszy raz pojechałem z rodzicami pod namiot na najwspanialsze wakacje, na jakie może pojechać dziecko, kiedy mieszka się przez miesiąc w lesie, łowi ryby, zbiera grzyby, jagody i jeżyny. Te biwakowe wyjazdy jakoś naturalnie przekształciły się w górskie wycieczki — a więc najpierw Beskidy, potem Tatry, alpejskie czterotysięczniki, wreszcie wulkany w Chile, na których w końcu zrozumiałem, że muszę dowiedzieć się czegoś o wspinaczce.
Tak oto góry towarzyszą mi cały czas, nieodmiennie obdarzając tym, co najlepsze. Dzięki wspinaniu poznałem moją żonę. Dzięki niepoprawnym marzeniom o sielankowym życiu w górskiej wiosce zbudowaliśmy drewniany dom na Żywiecczyźnie i tam na stałe przeprowadziliśmy się ze Śląska. Dzięki wiecznie nienasyconemu głodowi wspinaczkowych wrażeń zwiedziliśmy kilkadziesiąt krajów na pięciu kontynentach i poznaliśmy tysiące ludzi, przez których — chciałbym wierzyć — być może nauczyliśmy się o życiu czegoś, czego inaczej trudno byłoby nam się nauczyć.
Wojtek Kurtyka, genialny wspinacz, często powtarza, że — podobnie jak samurajowie podążający w życiu Ścieżką Samuraja — on kroczy Ścieżką Góry, a więc zgodnie z zasadami filozofii, w której górski świat nadaje naszym codziennym poczynaniom naturalny rytm. Nie obiecuję sobie osiągnięcia w alpinizmie spektakularnych sukcesów sportowych, natomiast czasem wydaje mi się, że odnalazłem moją własną Ścieżkę — i że spacer nią to mój pomysł na długie, spokojne i pełne uśmiechu życie. Mam nadzieję, że moje dzieci podzielą moje fascynacje górskim światem i będą potrafiły z niego czerpać tyle radości, co ja — bo wszak czyż nie o czerpanie radości z uprawiania sportu chodzi w Dniu Kultury Fizycznej?
fot. archiwum prywatne
SZYMON SKOCZYLAS
student kierunku informatyka stosowana,
judo
Dlaczego wybrałem Judo?
Swoją przygodę z judo zacząłem w wieku 7 lat (patrz: zdjęcie:) ). Wcześniej trenowałem piłkę nożną, jednak sporty drużynowe i poleganie na kolegach z zespołu nie było moją mocną stroną. Na macie spędziłem całą szkołę podstawową i zdecydowanie pomogło mi to nabrać pewności siebie. Dodatkowo treningi nakierowały moją zawziętość w dobrą stronę. Przez 6 lat regularnie brałem udział w różnorakich zawodach, zdobywając mnóstwo wspomnień.
Do pasji z dzieciństwa wróciłem na sekcji judo Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach i pomogło mi to przejść przez tryb nauczania panujący w trakcie pandemii – chociaż przez pewien czas mogłem poczuć faktyczną obecność na uczelni. W trakcie swoich studiów dwukrotnie reprezentowałem uczelnię na Akademickich Mistrzostwach Polski w Judo. W trakcie jednego z nich wywalczyłem złoty medal w dziedzinie uczelni oraz drużynowy srebrny medal w dziedzinie uniwersytetów.
Dlaczego wybrałam jeździectwo?
Od kiedy pamiętam, fascynowały mnie te ogromne i silne zwierzęta. Jak się dokładniej zastanowię, to jeżdżę już 15 lat, choć wydaje mi się, że całe życie. Niesamowite to jest, że można dojść do takiej harmonii i porozumienia ze zwierzęciem, które waży 600 kg, a reaguje na delikatne ruchy nadgarstków czy łydek. Jeździectwo i praca z końmi daje mi równowagę w życiu, nadaje sens codziennej pracy, pomaga przy organizacji czasu w miesiącu, a przede wszystkim uczy cierpliwości.
Koń, którego jestem właścicielką, to 8 letni wałach rasy hannowerskiej o wdzięcznym imieniu L.S. Canaletto. To razem z nim mogę spełniać moje sportowe marzenia. Zawdzięczam mu wszystkie sukcesy, bo to on właśnie jest połową mojej drużyny. Dobry wynik na zawodach to jest taka wisienka na torcie, bo przed tym są godziny treningów, konsultacji czy wyjazdów szkoleniowych, ale to, co jest w tym najważniejsze, że to jest tylko koń, który potrzebuje balansu podczas tej pracy. Musi odpocząć, iść na pastwisko, mieć przerwę
W 2022 roku podczas Akademickich Mistrzostw Polski wywalczyliśmy złoto w kategorii Uniwersytety drużynowo, co tylko zachęca do dalszej pracy i treningów, żeby za rok móc wrócić i powalczyć w indywidualnym rankingu.
fot. archiwum prywatne
Dr hab. ADAM KONEFAŁ, prof. UŚ
Profesor uczelni, Instytut Fizyki im. Augusta Chełkowskiego
wioślarstwo
W zdrowym ciele zdrowy duch
Od najmłodszych lat posiadałem różnorakie zainteresowania obejmujące naukę, sztukę i sport. Ale po kolei. Dominującą moją pasją były od zawsze nauki ścisłe. Już w dzieciństwie spędzałem godziny na zgłębianiu praw fizyki, poznawaniu zasad matematyki. Od zawsze fascynowała mnie także informatyka i medycyna. Ale na tym nie koniec. Posiadałem talent do języków obcych, a także do języka polskiego. Będąc w trzeciej klasie liceum, wygrałem nawet olimpiadę z języka polskiego na szczeblu wojewódzkim. Co więcej, interesowałem się muzyką. Realizacja moich pasji muzycznych zaowocowała ukończeniem sześcioletniej szkoły muzycznej pierwszego stopnia. Klawisze instrumentów muzycznych nie stanowiły dla mnie żadnych tajemnic. Koledzy i koleżanki od zawsze widzieli we mnie człowieka renesansu. Od dziecka pasjonowałem się także sportem. Ta pasja nie polegała na siedzeniu przed ekranem telewizora i oglądaniu zawodów sportowych, ale na aktywnym uczestnictwie w różnych zawodach sportowych. Zawsze posiadałem duże predyspozycje do uprawiania sportów wydolnościowych. Jako szesnastolatek bez trudu przebiegałem 400 metrów w jedną minutę. Uwielbiałem także kolarstwo, w szczególności kolarstwo przełajowe. Nigdy nie ograniczałem się do samego trenowania, ale gdy tylko nadarzała się okazja, startowałem w zawodach.
W trakcie studiów z chęcią uczestniczyłem nie tylko w zajęciach wychowania fizycznego, ale także w zajęciach organizowanych w ramach różnych sekcji sportowych. Systematycznie korzystałem z siłowni uniwersyteckiej i innych obiektów sportowych naszej uczelni. Jakieś 12 lat temu, pewnego dnia umieszczono na siłowni uniwersyteckiej nowe urządzenie do treningu wydolnościowego, zwane ergometrem wioślarskim. Ergometr wioślarski wówczas zaczynał dopiero wchodzić do polskich siłowni. Wkrótce powstała sekcja ergometru wioślarskiego, do której szybko dołączyłem.
Ergometr wioślarski to urządzenie, które umożliwia treningi profesjonalnym wioślarzom, gdyż doskonale odwzorowuje czynności wykonywane na wodzie podczas wiosłowania. Dlatego wioślarze wykorzystują go do utrzymania formy podczas sezonu zimowego, w którym nie mogą trenować na wodzie. Trening na ergometrze jest niezwykle trudny nawet dla wysportowanej osoby, gdyż, oprócz dużej wydolności naczyniowo-sercowej, wymaga również dużej siły większości mięśni, w tym głównie mięśni brzucha, nóg, rąk i barków. Zawsze lubiłem trudne wyzwania, a takim było osiągnięcie wysokiego poziomu w „wiosłowaniu” na ergometrze wioślarskim. Dlatego bez wahania zdecydowałem się na uprawianie tego trudnego sportu. Ergometr wyposażony jest w monitor pokazujący m.in. generowaną przez ćwiczącego moc i inne dane. Porównanie wyników osiągniętych przez osoby ćwiczące pozwala organizować zawody sportowe. Szczególną popularnością cieszą się zawody uniwersyteckie, takie jak: Mistrzostwa UŚ, Akademickie Mistrzostwa Śląska i Polski.
Startowałem w ponad dwudziestu takich zawodach nieprzerwalnie od roku 2008 do 2019. I wiele razy stanąłem na podium, mimo iż przygodę z ergometrem wioślarskim rozpoczynałem, będąc doktorem, a sukcesy odnosiłem już po habilitacji. Z powodzeniem rywalizowałem z czołowymi sportowcami-studentami nie tylko naszej uczelni. Zatem jest to sport dla każdego, niezależnie od tego, czy jest się studentem czy profesorem. Regularny trening na tym niezwykłym urządzeniu nie tylko poprawia wydolność organizmu i siłę mięśni, ale pozwala uzyskać formę sportową, o jakiej nawet nam się nie śniło. Trening na ergometrze wioślarskim jest doskonałym aktywnym odpoczynkiem od pracy umysłowej. Co więcej, dobra forma fizyczna pomaga w pracy zawodowej. Sprawdza się tutaj słynna łacińska sentencja: „Mens sana in corpore Sano”.
fot. archiwum prywatne
DAWID TOPOLSKI
student kierunku informatyka,
strzelectwo sportowe
Dlaczego wybrałem strzelectwo sportowe?
Moją przygodę ze strzelectwem sportowym zacząłem prawie 9 lat temu. W szkole, do której uczęszczałem, nauczyciel historii prowadził dodatkowe zajęcia ze strzelectwa pneumatycznego. Tematyka wydawała się niebanalna i wyróżniająca spośród innych aktywności, co przykuło moją uwagę. Pierwotnie traktowałem to raczej jako ciekawostkę lub coś, co wypełni lukę mojego wolnego czasu. Po przebrnięciu przez podstawy i wyuczeniu się elementarnych zagadnień moje zainteresowanie zaczęło jednak rosnąć. Treningi stały się regularnością, a “zapchajdziura” w moim grafiku zaczęła przeradzać się w pasję. Systematyczność w treningach zaowocowała coraz lepszymi wynikami.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia i w pewnym momencie rywalizacja z kolegami z ławki szkolnej nie była już dla mnie wystarczająca. Postanowiłem zapisać się do pobliskiej strzelnicy pneumatycznej. Treningi były oczywiście bardziej wymagające niż na zajęciach w szkole, a poziom najlepszych zawodników stał wyżej od tego, co potrafiłem wystrzelać na moich tarczach. Nie ugasiło to mojego zapału, wręcz przeciwnie. Pokora, doświadczenie kolegów i chęć bycia lepszym zawodnikiem zawsze zaowocuje. Ulubione osiągnięcia sportowe, jakie udało mi się wypracować to VIII miejsce na Mistrzostwach Polski Open, zdobycie wicemistrzostwa województwa łódzkiego oraz dwukrotne zwycięstwo w Zawodach Strzeleckich Powiatowego Zrzeszenia LZS w Częstochowie. Zebrane doświadczenie pomogło mi w zdobyciu licencji sędziego PZSS i prowadzącego strzelania.
Rywalizacja jest jednym z najpiękniejszych i najciekawszych elementów sportu. Dzięki niej nie tylko zawodnicy są zaangażowani w wydarzenie, ale także kibice śledzący z zapartym tchem poczynania swoich ulubieńców. Praktycznie każdy sportowiec marzy o zwycięstwach na najwyższym poziomie. Pokonywanie drogi w takim kierunku oznacza współzawodnictwo z innymi zawodnikami, często lepszymi od nas. Właśnie ten etap wydaje się z mojej perspektywy najciekawszy. Porównam to do pieska ścigającego samochody. Chodzi właśnie o ten wyścig. Budowanie formy na zawody, wyjazdy, finalny sprawdzian i ostateczny wynik. Oczywiście miło wrócić do domu z medalem w ręku, ale każdy zapaleniec przyzna, że kocha cały proces. Nie trzeba być mistrzem świata, żeby czerpać przyjemność i inne korzyści z uprawiania sportu.
Wyliczanie benefitów wynikających z aktywności fizycznej to niezbyt trudny element. Jeśli chcemy dobrze przygotować się do konkurencji, musimy cały czas nad sobą pracować. Wysiłek włożony w pracę na siłowni i – w moim przypadku – z karabinkiem w ręku powinien iść w parze z przygotowaniem mentalnym. Przekłada się to nie tylko na lepsze wyniki w konkurencji, ale też na nasze zdrowie i samopoczucie na co dzień. Za wszystkim idzie regularność, która jest niezbędna w skutecznym treningu. Jeśli jesteśmy dobrze zorganizowani w sporcie, bez wątpienia łatwiej zachować nam rutynę w pracy czy na uczelni.
Aspekt, o którym nie mógłbym zapomnieć, to poznawanie ludzi połączonych pasją do danej dyscypliny. Trudno o lepszego rozmówcę, który dokładnie rozumie, co mamy mu do powiedzenia, od podobnego nam zapaleńca. Przeżywanie wspólnych przygód, sukcesów i porażek to coś, co zostanie z nami do końca życia jako piękne wspomnienia, podobnie jak niesamowite relacje i przyjaźnie.
Mogę powiedzieć, z mojej perspektywy, że rozpoczęcie przygody ze strzelectwem sportowym było jedną z najlepszych decyzji, jaką mogłem podjąć w życiu. Wpłynęła ona nawet na moją drogę zawodową, kiedy postanowiłem przez dwa lata pracować jako dziennikarz sportowy. Do dzisiaj strzelectwo jest dla mnie genialną odskocznią pomagającą zachować odpowiedni balans pomiędzy pracą, studiami i życiem towarzyskim. Z pełną odpowiedzialnością mogę Wam powiedzieć, że warto uprawiać sport.
Jeśli chcecie spróbować się w strzelectwie, zapraszam Was serdecznie do nowo powstałej sekcji strzeleckiej AZS prowadzonej na naszej uczelni – ul. Bankowa 10. Co roku startujemy w Akademickich Mistrzostwach Polski, z których nasi najlepsi zawodnicy przywożą medale. W tym roku udało nam się zdobyć również srebro w klasyfikacji drużynowej w typie Uniwersytety. Jeśli zatem zdecydujesz się wpaść na trening, trafisz w dobre ręce. Do zobaczenia na stanowisku!