Kalendarz świąt szczególnych z Uniwersytetem Śląskim
4 maja świętują wszyscy fani „Gwiezdnych wojen”. Wybór daty jest nieprzypadkowy, wynika bowiem z podobieństwa brzmienia początku słynnego pozdrowienia „May the Force be with You” („Niech Moc będzie z Tobą”) do wyrażenia May the 4th. Uniwersytet Śląski włącza się w obchody tego szczególnego święta. Kilkoro naukowców związanych z uczelnią postanowiło spojrzeć na sagę George’a Lucasa z perspektywy swoich naukowych zainteresowań.
Dr Andrzej Swinarew, materiałoznawca i autor wielu patentów, zdradza, dlaczego niebieskie miecze świetlne mają przewagę nad czerwonymi, geolog dr Krzysztof Szopa wskazuje miejsca łudząco przypominające Ziemię sprzed miliardów lat, politolog dr Tomasz Okraska mówi natomiast na temat związków uniwersum „Gwiezdnych wojen” z kulturą azjatycką.
Z kolei kulturoznawca Jakub Dziewit udowadnia aktualność tematów podejmowanych w kolejnych częściach sagi, a specjalizująca się w prawie autorskim doktorantka Karolina Rybak uchyla rąbka tajemnicy na temat działania prawnego imperium stworzonego przez George’a Lucasa i spółkę Lucasfilm.
Uwaga: wypowiedzi zawierają informacje na temat fabuły „Gwiezdnych wojen”.
Dr Andrzej Swinarew, materiałoznawca, autor wielu patentów, zajmuje się tworzeniem materiałów stosowanych w medycynie
fot. Sekcja Prasowa UŚ
Czy kolory mieczy świetlnych mogą mieć znacznie? Wydaje się, że nie. Jeżeli jednak porównamy je do współczesnych laserów, wówczas słynne starcie Luke’a Skywalkera i Lorda Vadera w V epizodzie „Gwiezdnych wojen” moglibyśmy rozpatrywać w kategoriach pojedynku między technologiami Blu-ray i DVD.
Wiadomo, że światło czerwone różni się od niebieskiego długością fali. Im krótsza fala, tym większa częstotliwość, możliwość gęstszego zapisu informacji i dokładniejszego pomiaru, a także wyższa energia promieniowania. Niebieski laser ma zatem większą Moc! A to oznacza, że w optoelektronicznym starciu Blu-ray jest lepszy od DVD, szybszy od DVD i ciekawszy od DVD.
Co nie zmienia faktu, że i w tym pojedynku na końcu padłyby dramatyczne słowa: „Blu-ray, jestem twoim ojcem”.
Dr Krzysztof Szopa, geolog, prowadzi badania dotyczące m.in. datowania chemicznego (izotopowego) skał i minerałów
fot. Sekcja Prasowa UŚ
Fenomen popularności „Gwiezdnych wojen” dotyka każde pokolenie od czasu pojawienia się na ekranach kin „Nowej nadziei” w 1977 roku. Saga nie tylko rozbudza wyobraźnię o życiu i społecznościach pozaziemskich czy emocjach towarzyszących władaniu galaktyką, ale odsłania też różne aspekty geologii międzyplanetarnej.
Doskonałym przykładem jest wulkaniczna planeta Mustafar znana m.in. z pojedynku Obi-Wana Kenobiego i Anakina Skywalkera. Kto pamięta, ten wie, że Obi-Wan pokonał Anakina i strącił go do lawy i w ten sposób narodził się Lord Vader. Mustafar został wykreowany na obraz Ziemi z wczesnego archaiku, a zatem sprzed ~4–3 mld lat. Stygnąca lawa zaczęła wówczas tworzyć cienką, pękającą skorupę ziemską. Tak powstawały też pierwsze skały magmowe i metamorficzne.
Innym, ciekawym przykładem planety o niecodziennej historii geologicznej jest lodowa planeta Hoth. To właśnie tam Luke Skywalker pokonał jednego z większych jej mieszkańców – potwora zwanego Wamp. Filmowy obraz miejsca można porównać do obrazu Ziemi sprzed ok. 2,4–2,2 mld lat, kiedy przypominała śnieżną kulę. Był to okres, w którym zlodowacenia objęły cały ziemski obszar, włącznie z rejonami okołorównikowymi.
W obu przypadkach różnica między naszą planetą a filmowymi obrazami jest jednak taka, że ziemska atmosfera we wskazanych okresach nie sprzyjała życiu i ewolucji jakichkolwiek organizmów, tymczasem zarówno na Mustafar, jak i Hoth mieszkańcy uniwersum Lucasa mogli bez problemu kontynuować swoje niecne działania.
Dr Tomasz Okraska zajmuje się badaniem problemów politycznych i społecznych państw Azji Południowej i Wschodniej
fot. Sekcja Prasowa UŚ
W 1997 roku obejrzałem w katowickim „Rialcie” edycję specjalną tzw. starej trylogii „Gwiezdnych wojen”. Od tamtej pory Moc towarzyszy mi stale. Odkąd zaś zacząłem się naukowo pasjonować Azją, mnóstwo frajdy sprawia mi odnajdywanie w kolejnych epizodach inspiracji tym regionem świata. Przykładowo, pierwszy obraz z serii, „Nowa nadzieja”, bardzo dużo czerpie z „Ukrytej fortecy” Akiry Kurosawy, do czego sam George Lucas zresztą otwarcie się przyznawał.
W filmach można znaleźć także wiele nawiązań do kultury samurajskiej, począwszy od techniki walki mieczem świetlnym, przez zasady, którymi mieli kierować się Jedi, aż po znany chyba każdemu image Lorda Vadera – jego charakterystyczna czarna zbroja i hełm budzą skojarzenia z wizerunkiem Masamunego Datego – japońskiego daimyō przełomu XVI i XVII wieku.
Z kolei doradzający spokój i pogodzenie z otoczeniem Mistrz Yoda – kolejna ikoniczna postać sagi – w Kraju Kwitnącej Wiśni byłby pewnie mistrzem buddyzmu zen. Fundamentalna dla „Gwiezdnych wojen” koncepcja Mocy opiera się zaś na starożytnym chińskim koncepcie yin i yang – przeciwstawnych, lecz dopełniających się pierwiastków, z których żaden nie jest silniejszy od drugiego. Mimo to, jak pamiętamy, Ciemna Strona wydaje się jednak szybszą, łatwiejszą, bardziej kuszącą drogą…
Jakub Dziewit, kulturoznawca, interesuje się kulturą wizualną oraz wykorzystaniem mediów w antropologii, autor kilku fotograficznych wystaw indywidualnych
fot. Sekcja Prasowa UŚ
Popkultura zawsze dobrze odzwierciedla mentalność swoich czasów. To, że pierwsza trylogia „Gwiezdnych wojen” odnosi się do zimnej wojny i fascynacji eksploracją kosmosu wkrótce po dotarciu człowieka na Księżyc, jest wręcz oczywistością.
O czym jednak opowiadają filmy późniejsze? Kręcona na przełomie XX i XXI wieku trylogia prequeli jako punkt wyjścia bierze zagrożenie wynikające z rosnących w siłę globalnych koncernów handlowych – planeta Naboo zaatakowana została przecież nie przez mieszkańców innej planety, tylko właśnie przez federację handlową.
Jeśli spojrzymy jeszcze głębiej, okaże się, że te trzy filmy opowiadają przede wszystkim o naszym ponownym zafascynowaniu biologią. W tym samym czasie, kiedy kręcone są filmy o wojnach klonów, akurat bardzo dużo dyskutuje się o etycznej stronie klonowania (pierwsze sklonowane zwierzę, owca Dolly, żyło od 1996 do 2003 roku). Gdy zaś kończony był projekt poznania ludzkiego genomu, Mistrz Qui-Gon Jinn badał midichloriany w krwi Anakina Skywalkera. Ostatnia trylogia rozpoczyna się natomiast od filmu o… kulturze fanowskiej – w końcu Kylo Ren to psychofan, nerd kolekcjonujący gadżety po Lordzie Vaderze (brakuje mu tylko plakatu na ścianie). Później jednak robi się poważniej i mroczniej – „Ostatni Jedi” jest przecież filmem o uchodźcach wojennych, którym w filmie kibicujemy. A w rzeczywistości? Niestety bywa z tym różnie.
fot. Eric Witsoe/Unsplash
Karolina Rybak, doktorantka na Wydziale Prawa i Administracji UŚ, jest autorką publikacji dotyczących prawa własności intelektualnej
Od czasu premiery pierwszego filmu z serii „Star Wars” w 1977 roku George Lucas i spółka Lucasfilm stworzyli nie tylko filmowe galaktyczne imperium, lecz również imperium prawne, na które składają się niezliczone prawa autorskie, znaki towarowe i patenty. Ochrona tak rozbudowanego mocarstwa wydaje się zajęciem równie czasochłonnym i trudnym, co obrona kosmosu przed Sithami.
W 2014 roku Lucasfilm sprzeciwiło się zarejestrowaniu znaku towarowego „EMPIRE STRIKES BOCK” przez mały, lokalny browar „Empire”, który od dłuższego czasu serwował w swoim barze bock, czyli tradycyjne niemieckie piwo pełne jasne o nazwie „Strikes bock”. Spółka argumentowała, że znak ten jest niemalże identyczny z przysługującym jej znakiem „The Empire Strikes Back” (będącym jednocześnie tytułem V części sagi) i może wprowadzać konsumentów w błąd co do pochodzenia towaru. Po pewnym czasie browar wycofał wniosek o rejestrację powyższego znaku i złożył wniosek o rejestrację znaku „Strikes bock”, który został zarejestrowany w Stanach Zjednoczonych 7 kwietnia 2015 roku.
Jest również coś, co łączy Ronalda Reagana z Lukiem Skywalkerem. Prezydent Stanów Zjednoczonych przyjął nazwę „Star Wars” dla określenia Inicjatywy Obrony Strategicznej, amerykańskiego programu strategicznej obrony przeciwrakietowej krajów NATO przed atakiem balistycznym ze strony Związku Radzieckiego. W 1985 roku Lucasfilm pozwało o naruszenie praw do znaku towarowego przedsiębiorstwo „High Frontier” kierujące inicjatywą. W tej sprawie sąd uznał jednak, że korzystanie ze znaku w kontekście politycznym oraz w niehandlowych i niekomercyjnych odniesieniach nie stanowi naruszenia przysługujących praw do znaku. Słowa „gwiazda” i „wojna” znajdowały się w domenie publicznej, zanim Lucasfilm uzyskało prawa do znaku „Star Wars” i nadało im drugie, szczególne znaczenie.