Artykuły z cyklu „Nauka i sztuka”
Szef urzędu statystycznego w Sudanie Południowym Isaiah Chol Aruai ogłosił podczas konferencji prasowej, że ponad 100 tys. mieszkańców jednego ze stanów tego państwa dotkniętych zostało klęską głodu. Liczba Sudańczyków zmagających się z niedoborem pożywienia gwałtownie wzrasta i jeśli w najbliższym czasie nie zostaną podjęte odpowiednie kroki, może w lipcu przekroczyć nawet 5,5 mln. O tym, jakie czynniki mają wpływ na dramatyczną sytuację mieszkańców środkowo-wschodniej części Afryki, mówi dyrektor Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej dr hab. Maciej Kurcz, który przez wiele lat prowadził w tym rejonie badania antropologiczne.
Dr hab. Maciej Kurcz, dyrektor Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej
Fot. Sekcja Prasowa UŚ
– Świat jest jeden, a jednak afrykańska rzeczywistość znacznie różni się od naszej – europejskiej. Przede wszystkim mamy inne pojęcie normalności. Nie ma w świadomości Sudańczyków podziału na czas wojny i pokoju. Okres między- czy wewnątrzpaństwowych walk może równie dobrze być czasem stabilizacji, jak i destabilizacji. Prowadząc tam badania antropologiczne, przekonałem się między innymi, jak elastyczna jest ludzka tożsamość. Widziałem przeróżne reakcje na często skrajne, traumatyczne z naszej perspektywy sytuacje – mówi dr hab. Maciej Kurcz. Jak dodaje, wszystko zależy od historii konkretnego człowieka. Wokół codziennie giną ludzie – w wyniku prowadzonych działań zbrojnych czy klęsk żywiołowych, a przecież mieszkańcy próbują prowadzić zwyczajne życie. Myślą o zakupie nowego telefonu komórkowego, chcą zagrać w grę, umówić się z dziewczyną na randkę czy otworzyć małą, lokalną firmę.
O tym, jak różne znaczenie może mieć normalność, świadczy m.in. historia młodego Afrykańczyka, który w 2008 roku brał udział w prowadzonych przez antropologa badaniach, pełniąc funkcję lokalnego informatora. Jak mówi naukowiec, był to niespełna dwudziestoletni chłopak z plemienia Acholich – grupy zamieszkującej m.in. obecne tereny Sudanu Południowego i Ugandy. Podczas II wojny domowej w Sudanie członkowie jego plemienia traktowani byli jako ludzie o niejednoznacznej przynależności politycznej. Walczyli bowiem w armiach obu stron konfliktu zbrojnego, nie zajmując jednoznacznego stanowiska. Angażowali się również w walki na terenie Ugandy. Gdy obecny prezydent Yoweri Museveni objął władzę, stali się członkami opozycji, dlatego zorganizowali brutalny polityczno-religijny ruch zbrojny – Armię Oporu Pana, której założycielem i przywódcą został samozwańczy prorok Joseph Kony. Historia plemienia odcisnęła również krwawe piętno na losach młodego Afrykańczyka – ugandyjscy partyzanci zamordowali jego ojca, brat został siłą wcielony w szeregi partyzanckiej armii, a on jako dziecko trafił do obozu dla uchodźców w Ugandzie. Tam dojrzewał, uczył się języka angielskiego, zawierał wiele znajomości, także transetnicznych. Pewnego dnia do tamtejszej szkoły przybyli partyzanci z Armii Oporu Pana, zamordowali wszystkich nauczycieli, a dzieciom kazali… zjeść dyrektora placówki. – Gdy dzielił się ze mną tą historią, na początku mu nie wierzyłem. Opowieść wydawała się zbyt absurdalna… oczywiście z perspektywy Europejczyka. Jeśli jednak spojrzymy na nią przez pryzmat rodzimej kultury chłopaka, staje się coraz bardziej prawdopodobna. Partyzanci, zgodnie ze swoimi przekonaniami, pokazali dzieciom, jak przyspieszyć proces edukacji. Ideą kanibalizmu jest bowiem pozyskanie czegoś ważnego, co „zamknięte” jest w ciele innego człowieka. Ciało dyrektora miało być zatem źródłem wiedzy i kompetencji. To kwintesencja magicznego myślenia, które przekształciło się w konkretny i logicznie uzasadniony, choć krwawy czyn – wyjaśnia dr hab. Maciej Kurcz. Młody Afrykańczyk został następnie wcielony, podobnie jak jego brat, do armii partyzantów. – Jak opowiadał, nowe otoczenie nie było ani lepsze, ani gorsze od środowiska obozu dla uchodźców. W Afryce dzieci bardzo często angażują się w działalność różnych grup o charakterze militarnym. Mają tam lepsze w ich przekonaniu warunki życia niż na ulicy, w obozach dla uchodźców czy nawet we własnym domu, gdzie często zmuszane są do wielogodzinnej, ciężkiej, fizycznej pracy. Życie w partyzanckich formacjach kojarzy im się z wolnością. Dzieci-żołnierze zyskują pewną formę opieki, ale to zamknięty krąg. Przemoc rodzi przemoc, a wspomniana wolność oznacza najczęściej łatwy dostęp do alkoholu i innych używek – dodaje antropolog.
Tym, co tworzy pojęcie normalności w życiu Afrykańczyków, jest także będąca efektem koczowniczego trybu życia nieustająca migracja oraz związana z nią zmiana przestrzennej identyfikacji. Ludzie przemieszczają się wraz z rodzinami i całym dobytkiem z jednego państwa do drugiego. – Migracja jest podstawowym sposobem radzenia sobie z najróżniejszymi problemami. Wojna, głód, zawód miłosny, brak edukacji, pozamałżeńska ciąża… – każdy powód jest wystarczający, by przeprowadzić się do sąsiedniego państwa, gdzie dla imigrantów zarezerwowane są nawet specjalne zawody. Np. kobiety mają swoje małe, przenośne stoiska służące do parzenia kawy czy herbaty, rozkładane na ulicach sudańskich miast. Wieczorami wszystko zabierają ze sobą, mogą się z nimi dowolnie przemieszczać. To świetnie prosperująca szara strefa – opowiada antropolog. Jak dodaje, nikt nie obawia się imigrantów, ponieważ jest to nieodłączny element obrazu afrykańskiej tożsamości.
Afrykańczyk zapytany o swoją przynależność może odpowiedzieć, że jest mieszkańcem Sudanu Południowego, pochodzi z plemienia Acholich wywodzącego się z wielkiego ludu Luo. – Taki typ identyfikacji nie jest nam obcy. My także możemy powiedzieć, że jesteśmy Ślązakami, Polakami, Słowianami, a nawet Europejczykami. Istnieje jednak znacząca różnica. Afrykańskie państwa powstawały jako efekt kolonizacji oraz w większości zyskiwały niepodległość w II połowie XX wieku. Myślenie narodowościowe rodzi się powoli jako efekt tych działań. Zresztą nie tylko nazwy państw zostały nadane przez Europejczyków – także nazwy i podziały plemion, takich jak Acholi, Madi czy Anauk oraz afrykańskich ludów, takich jak Luo czy Surma – mówi dr hab. Maciej Kurcz. Jak dodaje, człowiek z plemienia Acholich wie, że niczym nie różni się od swojego sąsiada z plemienia Madich, a jednak odkrywa w sobie powoli poczucie przynależności do „swoich” oraz inności „obcych”. Bardziej płynna wydaje się tożsamość państwowa. To sytuacja społeczno-polityczna decyduje, czy mieszkaniec Afryki dziś nazwie się Sudańczykiem, a jutro – Ugandyjczykiem.
Obraz Afryki jest i długo jeszcze będzie niejednoznaczny. Z jednej strony eksploatowane są tamtejsze bogate złoża surowców naturalnych, społeczeństwo się rozwarstwiło, są tam, podobnie jak na całym świecie, zamożne elity oraz ogromna rzesza ludzi zmagających się z ubóstwem i głodem. Z drugiej – jest to nadal ogromny rynek zbytu dla towarów napływających z Europy i innych kontynentów. – Jeszcze do niedawna mówiono, że Afryka jest zbyt biedna, aby uczestniczyć w procesach globalizacji. Dziś mieszkający tam ludzie chcą mieć dostęp do nowoczesnych technologii, podobnie spędzać czas wolny, zaspokajać wszystkie potrzeby, lecz towarzyszy im również poczucie zacofania względem reszty świata. Co więcej, mówimy o klęsce głodu, która szczególnie silnie dotknęła mieszkańców Sudanu Południowego, a przecież widziałem na tamtejszych targowiskach toskańskie pomidory kosztujące kilka dolarów za kilogram. To jest absurd – opowiada antropolog.
Za tę szczególną afrykańską normalność odpowiada m.in. skomplikowana historia kontynentu, trwająca od kilkudziesięciu lat wojna czy brak rozwiniętego rolnictwa, któremu przecież mógłby sprzyjać tamtejszy klimat. Wciąż brakuje również pomocy opartej na przekazywaniu wiedzy i kompetencji. Jak przyznaje dr hab. Maciej Kurcz, nadal do Afryki płyną nie tylko żywność i dary materialne, lecz także broń. Głód dotykający tak duży odsetek osób też może okazać się elementem globalnej gastropolityki. Zarówno w kontekście zmilitaryzowanego charakteru życia, jak również ogólnie panującego głodu, Afryka musiałaby przestać być rynkiem zbytu dla państw Europy, Azji czy Ameryki Północnej. – Ci ludzie nie są „okazami”, które trzeba obserwować pod lupą. My, Europejczycy, przyzwyczailiśmy się do obrazu skrajnie biednych Afrykańczyków pozbawionych domów i własnej tożsamości, potrzebujących natychmiastowej materialnej pomocy. Nie do końca jest to prawdziwy obraz. Chcę podkreślić raz jeszcze: Afryka potrzebuje pomocy, lecz musi to być mądra pomoc polegająca na dzieleniu się wiedzą i umiejętnościami, a nie tylko wytworami naszej zglobalizowanej cywilizacji – podsumowuje dr hab. Maciej Kurcz.
Autor: Małgorzata Kłoskowicz
Zdjęcia wykonane zostały przez dr. hab. Macieja Kurcza podczas badań terenowych w Dżubie, stolicy Sudanu Południowego.
Dr hab. Maciej Kurcz jest dyrektorem Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Wydziału Etnologii i Nauk o Edukacji Uniwersytetu Śląskiego. Studiował etnologię i archeologię na Uniwersytecie Jagiellońskim, od 2005 roku pracuje w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UŚ. Jego zainteresowania naukowe koncentrują się wokół etnografii Sudanu i Sudanu Południowego. Jest autorem kilku projektów badawczych realizowanych w tej części Afryki. Drugim obszarem jego zainteresowań jest Bliski Wschód – w szczególności region Kurdystanu. W wolnym czasie oddaje się smakowaniu różnorodnych potraw, lekturze oraz słuchaniu muzyki.
Fot. Sekcja Prasowa UŚ