Przejdź do treści

Uniwersytet Śląski w Katowicach

  • Polski
  • English
search
Logo Europejskie Miasto Nauki Katowice 2024

Ci pragmatyczni Bizantyńczycy

20.09.2017 - 12:02 aktualizacja 05.11.2019 - 11:11
Redakcja: admin

Artykuły z cyklu „Nauka i sztuka”

Jaki był mieszkaniec XII-wiecznego Konstantynopola? To zazwyczaj dobrze wykształcony chrześcijanin znający starożytną literaturę grecką i nią zafascynowany. Mówił po grecku i miał też greckie poczucie humoru. Gdy chciał kogoś obrazić, nazywał go pijanym mężczyzną bez brody. Nie znał łaciny, bo jej nie potrzebował, a mimo to nazywał siebie Rzymianinem. Sprzeczności te dobrze oddaje słowo „ρωμιοσύνη” oznaczające zarazem „rzymskość” i „greckość”.

O tym, dlaczego Bizancjum może być fascynujące, opowiada dr hab. prof. UŚ Przemysław Marciniak z Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Śląskiego, kierownik projektu pt. „Historia intelektualna dwunastowiecznego Bizancjum – przejęcie i przekształcenie literatury antycznej”.


Dr hab. prof. UŚ Przemysław Marciniak z Wydziału Filologicznego UŚ siedzący przy stole, na którym znajdują się książki oraz sprzęt komputerowy
Dr hab. prof. UŚ Przemysław Marciniak, kierownik Centrum Badań nad Literaturą i Recepcją Bizancjum oraz kierownik Katedry Filologii Klasycznej Uniwersytetu Śląskiego
Fot. Sekcja Prasowa UŚ
 

Dr Małgorzata Kłoskowicz: XII-wieczni Bizantyńczycy to…

Dr hab. prof. UŚ Przemysław Marciniak: …chrześcijańskie społeczeństwo mówiących po grecku Rzymian, które żywo zainteresowało się kulturową spuścizną antycznej Grecji, chociaż zawsze miało do niej stosunek ambiwalentny ze względu na jej  pogański charakter.

MK: Jeśli Bizantyńczycy czuli się Rzymianami i tak się określali, dlaczego tak bardzo interesowała ich antyczna literatura grecka?

PM: Być może to, co teraz powiem, zabrzmi nieprawdopodobnie, ale Bizantyńczycy praktycznie nie znali łaciny. Czuli się politycznymi spadkobiercami starożytnego Rzymu, ale w przestrzeni kultury, w tym również literatury, bliższa im była spuścizna starożytnej Grecji. Co więcej, nie poważali łaciny do tego stopnia, że w liście do papieża Mikołaja I cesarz Michał III – znany w historiografii jako Pijak – nazwał ją językiem barbarzyńskim. Bizantyńczycy byli pragmatyczni. W okresach silniejszych napięć z Rzymem potrafili zmieniać kody kulturowe stosownie do aktualnie odpowiadającej im orientacji politycznej.

MK: A gdyby nazwać ich Grekami?

PM: Przez wiele wieków określenie „Grek” („Graikos”) lub „Hellen” miało negatywne znaczenie, „Hellen” był synonimen poganina, a my rozmawiamy przecież o społeczeństwie chrześcijańskim. Z czasem jednak zmieniło się znaczenie tych słów i w wyniku nagłego oraz intensywnego zainteresowania literaturą helleńską używali ich, by podkreślić z dumą swe greckie powinowactwo.

MK: Szczególnie silne zainteresowanie literaturą starogrecką przypada właśnie na okres XII-wiecznego Bizancjum. Dlaczego akurat wtedy stała się tak bardzo popularna?

PM: Jest to jeden z fenomenów w dziejach Cesarstwa Rzymskiego. XII wiek to czas ekonomicznego odrodzenia tej części Imperium, która pod rządami dynastii Komnenów osiągnęła niezwykle wysoki poziom rozwoju gospodarczego. Rosła populacja, ożywił się handel. Okres rozkwitu sprzyjał migracjom, do Konstantynopola przybywali wykształceni ludzie szukający zatrudnienia. XII-wieczne Bizancjum to chyba jedyne miejsce w historii świata, w którym bycie filologiem klasycznym gwarantowało pracę i całkiem przyzwoite dochody. Specjaliści zatrudniani byli przede wszystkim w cesarskiej administracji, gdzie posługiwano się językiem starogreckim. To tak, jakbyśmy w polskich urzędach mieli posługiwać się językiem z czasów Jana Kochanowskiego. Potrzebni byli zatem wykształceni pracownicy tłumaczący i opracowujący dokumenty. Wówczas było ich tak wielu, że często musieli ze sobą konkurować, by zwrócić uwagę patronów.

MK: Do tego służyła im literatura antyczna?

PM: Jeden z żyjących w XII wieku nauczycieli pisał, że w jego czasach w Konstantynopolu retorów było niczym królików. Zarzucał swoim kolegom, że rabowali groby starożytnych, a co zapożyczyli, to przedstawiali jako swoje. Zanim jednak porozmawiamy o kopiowaniu, musimy zrozumieć, że Bizantyńczycy musieli się najpierw nauczyć starogreckiego. Czytali zatem greckie tragedie nie po to, by uczyć się moralności (przekonanie, że tragedie greckie uczą moralności jest tak naprawdę nowożytną projekcją), lecz by poznać język. W związku z tym nie dziwi komentarz zapisany gdzieś w odniesieniu do pism rzymskiego satyryka Lukiana z Samosat – świetny styl, treść pozbawiona sensu. Bizantyńczycy uczyli się jednak nie tylko języka, lecz również sposobu pisania tekstów w oparciu o helleńską literaturę. W tym sensie wykorzystywali starożytną formę, łącząc ją z bizantyńską rzeczywistością głównie po to, jak już wspominałem, aby skutecznie przyciągnąć uwagę patronów.
 

Fragment "Dialogów" Lukiana – manuskrypt z X wieku
Fragment „Dialogów” Lukiana z Samosat – manuskrypt z X wieku (Harley MS 5694). Źródło: British Library. Domena publiczna.
 

MK: Czy każdy temat Bizantyńczycy potrafili uczynić sobie współczesnym?

PM: Korzystali z wielu starożytnych toposów właściwie z nielicznymi wyjątkami. Pirat, który zakochał się w chłopcu? Do tego tematu Bizantyńczyk nie sięgnąłby. Nie zapominajmy, że było to społeczeństwo chrześcijańskie.

MK: Jeżeli zatem mieszkańcy Konstantynopola łączyli starożytną formę, wplatając w nią współczesną im rzeczywistość, czy można na podstawie zachowanych tekstów odtworzyć realia XII-wiecznego Bizancjum?

PM: Odpowiedź na pytanie, którędy biegnie granica między rzeczywistościami – starożytną i bizantyńską – jest niezwykle trudna. Obie splatają się silnie w tekstach, które powstały prawie dziesięć wieków temu. W jednym z romansów Teodora Prodromosa opisany jest człowiek pełniący funkcję błazna, który udaje, że popełnia samobójstwo. Mamy zatem opis typowego zachowania mimów na dworze cesarskim ujęty w formę tekstów Lukiana. Nie możemy więc mówić o prostym zwierciadle świata. Jest to raczej bizantyńska rzeczywistość ubrana w starożytne szaty.

MK: Potwierdza to także tytuł projektu naukowego, którym kieruje Pan Profesor. Mowa o przejęciu i przekształceniu literatury antycznej w twórczości XII-wiecznych bizantyńskich pisarzy…

PM: Kopiowanie tekstów starożytnych mogło się odbywać na poziomie zdobywania edukacji, gdy uczyli się języka starogreckiego. Jednak potem, ze względu na konkurencję, o której już wspominałem, próbowali tworzyć coś nowego. Zachował się dwunastowieczny anonimowy tekst  satyryczny pt. „Timarion”, w którym otrzymujemy opis targu św. Demetriusza organizowanego w Salonikach. Jest to jedyny zachowany materiał dokumentujący ten targ. Jeden z badaczy odkrył, że opis jest wzorowany na podobnym fragmencie z powieści Heliodora Etiopika. Znów aktualne pozostaje pytanie, gdzie kończą się zapożyczenia, a w którym miejscu zaczyna się opis rzeczywiście istniejącego wówczas targu. I, nade wszystko, czy taki targ w ogóle się odbywał, skoro „Timarion” jest jedynym tekstem, który przynosi jego opis. Anonimowy autor prowadził grę z czytelnikiem.

Co więcej, pozornie pochlebne opisy mogły okazać się tak naprawdę ośmieszające, co dodatkowo komplikuje prace filologów. Oto przykład: Prokopiusz z Cezarei piszący głównie pochwalne teksty na temat cesarza Justyniana jest również autorem największego plotkarskiego dzieła wczesnego Bizancjum, które konwencjonalnie nazywamy  „Ἀνέκδοτα” („Anekdota”, a zatem dosłownie: niepublikowane), w którym odsłaniał inną twarz cesarza i jego żony Teodory, opisując ich zbrodnie oraz intrygi – często nie wprost. Ale na zawoalowaną krytykę pozwalał sobie także w tekstach bardziej oficjalnych. W jednym z fragmentów innego dzieła Prokopiusz wspomniał cesarza Justyniana, który w czasie powstania Nika postanowił opuścić Konstantynopol. Cesarzowa Teodora, namawiając go do pozostania, stwierdziła, że purpura cesarska jest najwspanialszym całunem. Cytowała opinię starożytnego greckiego tyrana, co stawia jej wypowiedź w zupełnie innym świetle. Współcześni czytelnicy nie mieli problemu z rozszyfrowaniem właściwego sensu tego tekstu. My musimy włożyć w jego rozumienie znacznie więcej wysiłku…

MK: Badacze literatury bizantyńskiej przypominają zatem archeologów. Pracują na dawnych treściach ubranych w jeszcze dawniejszą formę. Rzeczywiście można zgubić trop…

PM: Bizantynistyka ma wymiar międzynarodowy. Musimy się konsultować z innymi badaczami, co zresztą czynimy z przyjemnością, by wymieniać się wiedzą i spostrzeżeniami, a także weryfikować kolejne odkrycia i pomysły. Badamy teksty, które przetrwały do naszych czasów. Niewiele z nich zostało wydanych, znaczna część dostępna jest w manuskryptach. Interesują nas nie tylko teksty literackie (w takim sensie, jak my je dzisiaj definiujemy), czytamy źródła „użytkowe”, takie jak scholia, czyli komentarze do starożytnych tekstów, kroniki lub historiografie. Znów te różnice między tekstami literackimi i użytkowymi są mocno zatarte. Na przykład Jan Tzetzes, XII-wieczny gramatyk, napisał w ramach scholiów poemat satyryczny.
 

Fragment „Listów anonimowego profesora". Manuskrypt z X wieku.
Fragment „Listów anonimowego profesora”, w którym nauczyciel narzekał m.in. na swoją pensję i studentów. Manuskrypt z X wieku (Add MS 36749). Źródło: British Library. Domena publiczna.
 

Niejednokrotnie odkrywamy zapiski, które nas zaskakują. Wspomniałem na początku, że Bizantyńczycy nie znali łaciny. Jest takie dzieło o tytule „Księga Suda” – leksykon bizantyński z X wieku, w którym znajdziemy hasła odnoszące się między innymi do starożytnych rzymskich osobistości – z licznymi błędami. Mylone są imiona cesarzy, historie im przypisywane itd.

MK: Skąd takie błędy?

PM: Autorzy bazowali na greckich tekstach opisujących czasy starożytnego Rzymu. Gdyby czytali po łacinie, mogliby odwoływać się do bardziej wiarygodnych źródeł. Łacina nie była im jednak do niczego potrzebna. To było praktycznie myślące społeczeństwo, o czym już wspominałem. Jeszcze w czasach trwania Cesarstwa Rzymskiego jedna jego część była bardziej łacińska, a druga – greckojęzyczna.

MK: Stosunek do cesarstwa zachodniego widać zapewne również w ich tekstach…

PM: To prawda. Teodor Prodromos napisał między innymi „Wyprzedaż żywotów” będącą przekształceniem czy też rodzajem kontynuacji tekstu Lukiana o tym samym tytule. W pierwowzorze Zeus wraz z Hermesem licytatorem prowadzą wyprzedaż żywotów starożytnych filozofów. Tysiąc lat później Teodor Prodromos kontynuuje wyprzedaż, sprzedając najważniejszych pisarzy starożytności. Pod młotek poszły żywoty Eurypidesa, Arystofanesa, Demostenesa, Homera, Hipokratesa i… pewnego rzymskiego prawnika Pomponiusza. Hermes licytator odpowiadał na pytania kupujących, którzy, będąc przecież pragmatycznymi Bizantyńczykami, najczęściej chcieli wiedzieć, do czego może im się przydać dany pisarz. Eurypides pomoże opłakiwać zmarłą córkę, retor Demostenes – sprzedać wszystko każdemu, Hipokrates podpowie, jak ukryć brak wiedzy medycznej, a Arystofanes? Do niczego się nie przyda, ponieważ za dużo przeklina. Chociaż nie. Właśnie do tego może być wykorzystywany. Jeśli Bizantyńczycy zamierzali przeklinać, cytowali fragmenty pochodzące właśnie z tekstów Arystofanesa. Pozostał zatem rzymski prawnik Pomponiusz, który, jak można się domyślić, odpowiadał na pytania kupujących po łacinie. Tłumaczem był Hermes. Rozpoczyna się jeden z moich ulubionych fragmentów, w którym dochodzi do licznych nieporozumień na tle językowym. Słowa łacińskie bowiem niejednokrotnie znaczą co innego w grece. Podam przykład. Pomponiusz zapytany, czym się zajmuje, odpowiedział: „lege”, co po grecku znaczy dosłownie: „mów”, na co kupujący odpowiedział: przecież mówię. Włączył się wówczas Hermes, który tłumaczył nieporozumienie. „Lege” po łacinie to oczywiście odmieniona forma słowa „lex” oznaczającego „prawo”. Prodromos podaje błędny przypadek, ale to już wypadek przy pracy.

MK: Przywołane teksty świadczą o tym, że Bizantyńczycy mieli poczucie humoru…

PM: Jeśli Bizantyńczyk chciał kogoś obrazić, nazywał go pijakiem lub obrzezanym. Zachował się również jeden z bizantyńskich poematów składający się z pojedynczych słów dwunastosylabowych, z których każde jest obelgą. Bardzo obraźliwe było jednak nazwanie kogoś mężczyzną… bez brody. Taki wygląd charakteryzował eunuchów. Pod koniec istnienia Bizancjum powstała „Msza bezbrodego” – jeden z bardziej nieprzyzwoitych utworów tamtego okresu. Na pewno greckie, fizjologiczno-erotyczne poczucie humoru było im bliskie. Potrafili w towarzystwie opowiadać dowcipy, które nas mogłyby żenować. Zachował się na przykład tekst obrażający w ponad stu wersach dojrzałą kobietę próbującą się odmładzać. W poemacie znalazł się opis jej życia, została porównana między innymi do legowiska węgorzy lub portu, do którego zawinęło zbyt wiele statków. To także jest spuścizna starożytnych Greków. Była w XII-wiecznych Bizantyńczykach intrygująca sprzeczność. Badamy bowiem społeczeństwo do głębi chrześcijańskie zafascynowane jednocześnie pogańską literaturą.

MK: Dziękuję za rozmowę.


Dr hab. prof. UŚ Przemysław Marciniak jest kierownikiem Katedry Filologii Klasycznej oraz Centrum Badań nad Literaturą i Recepcją Bizancjum, pełni funkcję koordynatora Byzantine Reception Network, sieci naukowej finansowanej ze środków nagrody przyznanej przez Alexander von Humboldt Stiftung. Prof. Przemysław Marciniak pracował i przebywał na długoterminowych stażach badawczych w Belfaście, Berlinie, Paryżu, Uppsali, Waszyngtonie i Princeton. Jest pierwszym od ponad czterdziestu lat Polakiem, którego tekst ukazał się w najbardziej prestiżowym czasopiśmie bizantynistycznym „Dumbarton Oaks Papers” wydawanym przez Harvard University Press.

return to top