Dziś Światowy Dzień Czytania Tolkiena – święto fanów hobbitów, elfów i krasnoludów. 25 marca każdy szanujący się miłośnik tolkienowskiego uniwersum powinien poświęcić przynajmniej kilka minut lekturze takich dzieł, jak: „Silmarillion”, „Hobbit, czyli tam i z powrotem” czy „Władca Pierścieni”.
Zachęcamy także do przeczytania wspomnień Ryszarda Derdzińskiego, politologa, absolwenta Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, który jest odkrywcą gdańskich korzeni J.R.R. Tolkiena oraz autorem bloga pn. „Tolknięty”.
Było wrześniowe popołudnie 2017 roku. We wrocławskiej siedzibie towarzystwa genealogicznego Ryszard Derdziński przeglądał kolejne archiwalne materiały. Na jednej ze stron dostrzegł zapisane nazwisko: Daniel Gottlieb Tolkien, syn Krystiana i Eufrozyny. Zobaczywszy je, zwrócił się do towarzyszącej mu pracownicy archiwum, mówiąc z radością: „Proszę pani, za chwilę dokonam największego odkrycia w moich badaniach”. Tego popołudnia znalazł ostateczny dowód, że przodkowie Johna Ronalda Reuela Tolkiena pochodzili z Gdańska.
Kiedy w szkole podstawowej zostaliśmy zapytani o to, kim chcielibyśmy zostać w przyszłości, w mojej głowie pojawiła się postać przypominająca podróżnika Pampaliniego. Pasję do wędrówek zaszczepili we mnie rodzice. Czegokolwiek się więc w życiu podejmowałem, próbowałem to połączyć z podróżowaniem. Studiując politologię na Uniwersytecie Śląskim, wybrałem specjalizację samorządową. Tematem mojej pracy magisterskiej pisanej pod kierunkiem pana prof. Jana Iwanka była dziejąca się na naszych oczach decentralizacja władzy w Szkocji i Walii. Będąc w trakcie podróży w tamtych okolicach, gromadziłem informacje, na podstawie których przygotowałem potem moją pracę dyplomową.
Oprócz wędrówek zawsze fascynowała mnie również historia. Szczególnie ciekawe wydawało mi się życie ludzi w XVIII wieku, interesowały mnie wszystkie źródła, które mogły choć trochę rozjaśnić realia sprzed ponad dwustu lat i odtworzyć lokalną społeczność. Wyobrażałem ich sobie jak prawdziwych ludzi, moich znajomych, z którymi mógłbym się zakolegować, trochę tak, jakbym wraz z nimi podróżował. Mam bujną wyobraźnię, to prawda, ale karmię ją informacjami historycznymi, które zdobywałem także tu, na Uniwersytecie Śląskim podczas studiów. Czytam materiały archiwalne, metryki, prasę, książki, śledzę serwisy genealogiczne, a w mojej głowie powstają rzeczywiste obrazy z poprzednich epok. Czasem nawet o nich śnię (śmiech).
Wyobraźmy sobie więc XVIII- -wieczną dzielnicę Gdańska, dziś Zaroślak, kiedyś Petershagen, a tam ostatni dom przy ostatniej ulicy – piętrowy z ogrodem, o murowanej konstrukcji z przedprożem, przylegający do… wału ziemnego. Kiedy wychodziło się z domu, widziało się jedynie nasyp ziemny, dopiero ze wschodnich okiennic można było zobaczyć panoramę miasta. Brzmi znajomo? Przytulne i miłe, chociaż wydrążone w ziemi, były przecież norki hobbitów. A Bag End, czyli miejsce, w którym mieszkali Bagginsowie, znajdowało się na samym końcu Hobbitonu w Shire. Nie bez powodu przywołałem obraz tego XVIII- -wiecznego gdańskiego domu. Dzięki moim badaniom udało się ustalić, że mieszkał w nim prapradziadek profesora Johna Ronalda Reuela Tolkiena, autora Władcy pierścieni. I być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie rodzinne historie brytyjskiego pisarza. Otóż J.R.R. Tolkien prawdopodobnie nie mógł wiedzieć o gdańskim pochodzeniu swoich przodków. Po tym, jak jego matka wbrew rodzicom i teściom nawróciła się na katolicyzm i w takim duchu wychowała swoje dzieci, rodzina całkowicie się od nich odcięła. Poza tym w świadomości Tolkienów dominowało przekonanie, że ich przodkowie przybyli do Londynu z Saksonii.
Postanowiłem to sprawdzić i poszukiwałem podobnie brzmiącego nazwiska w niemieckich archiwach. Okazało się, że pochodzi ono z języka staropruskiego i występowało na terenie Prus Zachodnich. Poszukiwania doprowadziły mnie m.in. na Mazury, gdzie znajdowały się miejscowości Tołkiny i Tolko związane z rodem rycerskim Tolk, którego członkowie przybyli w XIV wieku właśnie z Saksonii. To był jednak początek poszukiwań. Wiedziałem, że muszę odtworzyć linię genealogiczną, która poprowadzi mnie aż do profesora J.R.R. Tolkiena. W Londynie natrafiłem na dokument naturalizacji niejakiego kuśnierza Daniela Gottlieba Tolkiena, syna Krystiana i Eufrozyny z… Gdańska. Po długich poszukiwaniach w ubiegłym roku udało mi się wreszcie ustalić, że wspomniany Daniel był bratem Johna Benjamina urodzonego prawdopodobnie w Gdańsku i mieszkającego we wspomnianym już domu prapradziadka profesora J.R.R. Tolkiena. W ten sposób dopełniła się genealogiczna historia, a ja zyskałem argumenty potwierdzające, że przodkowie wybitnego pisarza byli gdańszczanami.
Na koniec jeszcze jedna ciekawostka. Udało mi się również ustalić, że ojciec Daniela i Johana, Krystian, był w dokumentach określany jako Feuerwerker, czyli… ogniomistrz, o czym profesor J.R.R. Tolkien także nie mógł wiedzieć. A mnie znów natychmiast przypomina mi się fragment Władcy pierścieni, w którym podczas urodzin w Shire odpalone zostały fajerwerki będące dziełem Gandalfa. Kto wie, być może jest to jakiś dowód na istnienie pamięci genetycznej…
Notowała Małgorzata Kłoskowicz
Artykuł pt. „Pamięć genetyczna” został opublikowany na łamach „Gazety Uniwersyteckiej UŚ” 2018, nr 2 (262).