8 czerwca obchodzony jest Dzień informatyka.
Z tej okazji wszystkim informatyczkom i informatykom, a także pasjonatom życzymy, żeby zawsze wszystko działało!
Zapytaliśmy nasze informatyczki i informatyków, dlaczego wybrali akurat tę dziedzinę nauki.
„Kartka z kalendarza” to cykl artykułów, które powstawały z okazji różnych nietypowych świąt. Autorami prezentowanych materiałów są studenci, doktoranci i pracownicy Wydziału Nauk Ścisłych i Technicznych UŚ.
fot. Tomasz Kawka | archiwum UŚ
dr hab. MAŁGORZATA PRZYBYŁA-KASPEREK, prof. UŚ
profesor uczelni, Instytut Informatyki
Dlaczego wybrałam informatykę?
Od zawsze lubiłam matematykę. Był to przedmiot, z którego przyswajanie nowej wiedzy przychodziło mi najłatwiej. Jednak szkołę średnią wybrałam praktycznie – myślałam: „trzeba mieć zawód”. Chciałam zostać księgową i nawet przez krótki czas wakacji pracowałam jako młodsza księgowa. Jednak zajęcie to okazało się strasznie nudne. Zatem po wakacjach rozpoczęłam studia na kierunku matematyka.
Niestety w technikum ekonomicznym zakres materiału realizowany na matematyce był ograniczony, dlatego pierwsze wykłady na kierunku matematyka były dla mnie dużym wyzwaniem. Jednak po pewnym czasie udało się nadrobić zaległości i uwierzyłam, że skończę studia. Po pierwszym roku wybierałam specjalność; wśród nich była informatyka. Oczywiście fascynowały mnie komputery. Najbardziej interesowało mnie rozkręcanie i składanie mojego osobistego komputera (przez co częściej się psuł) i oczywiście wybrane gry komputerowe. Jednak nie miałam pojęcia o programowaniu ani o żadnej innej dziedzinie informatyki.
Pierwszym językiem programowania jaki poznałam był Pascal, później C, C++. Oczywiście matematyka i informatyka są ściśle powiązane. Na wykładach słuchałam o grupach abelowych i puntach stałych, w ramach laboratorium tworzyłam trójkąty Sierpińskiego na ekranie komputera.
Po obronie zaproponowano mi dalszą pracę naukową. Studia doktoranckie rozpoczęłam na kierunku matematyka, jednak po pewnym czasie stwierdziłam, że moją przyszłością jest informatyka. Pani Profesor Alicja Wakulicz-Deja zgodziła się zostać moim promotorem, chociaż wcześniej mnie nie znała, nie byłam przecież studentką kierunku informatyka. To był los od szczęścia. Potem już magiczna droga przez systemy ekspertowe, wiedzę przybliżoną, sztuczną inteligencję, uczenie maszynowe, analizę danych obecnie jestem na etapie danych rozproszonych i uczenia federowanego. Informatyka jest nauką dynamiczną, zaskakującą i fascynującą. Na pewno informatyk nie może narzekać na nudę.
fot. archiwum prywatne
Dlaczego wybrałem informatykę?
Właściwie miałem być fizykiem (może i astrofizykiem)…
Już w szkole podstawowej interesowałem się fizyką i astronomią. Szczególnie ciekawiła mnie fizyka cząstek elementarnych oraz kosmologia – czyli fizyka w skali mikro i makro. Później, już w liceum, moją wychowawczynią była nauczycielka fizyki, przez co w nagrodę za dobre wyniki w nauce na koniec roku szkolnego otrzymałem podręcznik akademicki z tej dziedziny. Uczestniczyłem też od czasu do czasu w ćwiczeniach laboratoryjnych z fizyki doświadczalnej na Wydziale Fizyki w naszym Uniwersytecie. Miałem też niezłe wyniki na Olimpiadzie Fizycznej, dzięki czemu byłem zwolniony z egzaminu wstępnego z fizyki na matematykę i fizykę na UŚ oraz na dowolny kierunek studiów Politechniki Śląskiej (tak – kiedyś były egzaminy wstępne na uczelnie). Przed maturą miałem też już wypisaną teczkę z dokumentami na fizykę.
Ale z drugiej strony…
Już około klasy VI/VII szkoły podstawowej (wtedy jeszcze długo 8-klasowej) z kolegą rozczytywaliśmy się w opowiadaniach fantastycznonaukowych (wyrywanych z czasopisma Młody Technik, czytanych pod ławką na lekcjach). Za sprawą kuzyna zacząłem też czytać i prenumerować miesięcznik popularnonaukowy Problemy, gdzie też były drukowane opowiadania fantastycznonaukowe. Wszędzie tam (i oczywiście w książkach) oprócz kosmicznych podróży, często bohaterami były komputery, nierzadko inteligentne (bez cudzysłowów): A.C. Clarke – „Odyseja kosmiczna”, I. Asimov – „Pozytronowy detektyw”, S. Lem – „Golem IV”, itd. W związku z tym zainteresowały mnie komputery (czytałem o tych raczkujących wtedy „maszynach liczących”), ale też niedziesiętne systemy liczenia, w szczególności dwójkowy, którym się posługiwały. Z braku szerszej literatury wiele operacji związanych z konwersją i arytmetyką wymyślałem sam i wykonywałem „na piechotę”.
W liceum usłyszałem o „prawdziwych” komputerach, działających z zastosowaniem bramek logicznych (które kojarzyły mi się raczej z bramkami piłkarskimi). Było też na wycieczce klasowej oglądanie komputera przez szybę w ośrodku obliczeniowym, a także programy telewizyjne. Wszystko to, plus opinia znajomych, że informatyka to przyszłość, zaowocowało wystartowaniem na informatykę na Politechnice Śląskiej (w Instytucie Informatyki Czasu Rzeczywistego – początkowo nie bardzo było wiadomo, co to za czas).
Tam w szczególności interesowała mnie algorytmika oraz programowanie. Przede wszystkim ciekawe było to drugie, choć odbywała się nieustanna „walka” z ówczesnymi komputerami na uczelni, począwszy od MKJ-25/SMC-4 produkcji ZEG-u w Tychach, przez PRS-4 (klon HP) aż do „słynnej” Odry 1305 (odpowiednika brytyjskiego ICL 1900) ze 128 kilosłowami (po 24-bity) pamięci operacyjnej i dyskami o pojemności ok. 7MB, plus taśmy magnetyczne; z kolei na praktykach doświadczenie z Odrą 1204 („starszą siostrą” tej z Politechniki), Merą-60 (zbudowaną na podstawie PDP-11 firmy DEC) czy RIAD R-32 (czyli „klon” INB-360).
Jedno z informatycznych praw Murphy’ego mówi: „Dla komputera nie ma rzeczy nie do pomyślenia, a tym bardziej nie ma rzeczy niemożliwych, z wyjątkiem tych, których od niego wymagamy”. Zgodnie z tym prawem męczyliśmy się nawet z uruchamianiem komputerów, wczytywaniem programów i danych z papierowej taśmy perforowanej (gdzie liczba błędów zależała między innymi od koloru taśmy), z „opisywaczem” perforatora kart dziurkowanych (nieraz trzeba było czytać kartę, korzystając z układu dziurek, a nie tekstu, który był niewidoczny), czy drukarkami, które często drukowały na swój sposób, niekoniecznie czytelny dla człowieka. Niestety, dodatkową trudnością była całkowita niezgodność sprzętowa i programowa komputerów. Jeśli do tego dodać oczywisty brak Internetu, telefonów komórkowych (i telefonów w ogóle) oraz stan wojenny, w którym wszystkie urządzenia komunikacyjne i drukujące zostały „unieruchomione”, to otrzymujemy programowanie przede wszystkim „na papierze”, co jednak miało swoje dobre strony w postaci preferowania „myślenia” ponad metodę „prób i błędów”. Przy takim podejściu liczba kompilacji programu, prowadząca do jego poprawnego działania była o kilka rzędów wielkości mniejsza niż dzisiaj, a człowiek dokładnie wiedział, jak i dlaczego program działa (dzisiaj, prowadząc zajęcia z programowania mam wątpliwości, czy niektórzy studenci to wiedzą i nad tym panują). A nie było łatwo, biorąc pod uwagę, że trzeba się było nauczyć Basica, Fortranu, Algolu, Pascala, PL-1 i kilku asemblerów (bo każdy sprzęt miał swój).
I nauka (ale też dydaktyka)…
Właśnie – znowu za namową znajomych – rozpocząłem pracę na UŚ i tak już zostało. Oprócz prowadzenia badań było też nauczanie, między innymi programowania. Tym razem to języki: różne odmiany Basica, Pascal/Object Pascal (Delphi), C/C++ (C++ Builder), Prolog, Python, Java. I znowu wiele różnego sprzętu. Na początku była to Odra 1325, później ZX-81 i ZX-Spectrum firmy Sinclair (na nim pisałem w języku wewnętrznym programy dla doktoratu), Meritum – polski odpowiednik Spectrum, Amstrad/Schneider CPC 464 i 664 oraz PCW Joyce i wreszcie komputery IMB-PC, taka była oficjalna nazwa (oprócz tych na Uczelni, taki z niemiecką klawiaturą, 1MB pamięci, dwoma napędami dyskietek 5,25’, bez dysku twardego, i 13-calowym monitorem monochromatycznym udało mi się przywieźć z RFN, z czego byłem strasznie dumny). Wymieniam cały ten sprzęt i oprogramowanie, żeby nie wydawało się niektórym, że dzisiejsze trzy systemy operacyjne i kilka języków programowania to dużo.
Nauka to różne aspekty szeroko rozumianej sztucznej inteligencji. Doktorat to zastosowanie tzw. zbiorów przybliżonych, między innymi do optymalizacji tablic decyzyjnych – kiedyś w IMB do graficznego zapisu programów, czyli w pewnym sensie do programowania, a habilitacja to już zaproponowane przez mnie programowanie mrowiskowe, czyli zastosowanie optymalizacji mrowiskowej do automatycznego programowania – niejako „zaprzęgnięcie” sztucznych mrówek do programowania. Jest to trochę podobne do programowania genetycznego, czyli do zastosowania algorytmów genetycznych do programowania. Jak widać – ciągle i wszędzie programowanie się przewija.
Ale miłość do astrofizyki i fantastyki naukowej pozostała…
fot. archiwum prywatne
Dlaczego zostałem informatykiem?
Już od najmłodszych lat fascynowały mnie wszelkie urządzenia, zwłaszcza elektroniczne. Ku przerażeniu moich rodziców, po prostu musiałem rozebrać każda posiadaną zabawkę mechaniczną czy elektryczną, by zobaczyć, jak ona jest zbudowana i jak działa. O dziwo, zwykle udawało mi się je poskładać i nadal działały. Mój pierwszy kontakt z komputerem pamiętam do dziś: to był początek szkoły podstawowej – wakacje 1991 roku i 8-bitowe Atari z magnetofonem, pożyczone od kolegi. Pamiętam emocje towarzyszące wczytywaniu „River Raidu”, czy „Super Cobry” z kasety magnetofonowej.
Trwało to „całą wieczność” i często kończyło się błędem, ale wcale mnie to nie zniechęcało. Rok później dostałem swój pierwszy, wymarzony 16-bitowy komputer, marki… a jakże – Atari. Poza grami zaciekawiło mnie programowanie. Uczyłem się sam z dołączonej do komputera instrukcji programowania w języku niemieckim, którego nie rozumiałem – przepisywałem załączone przykłady i patrzyłem, jak działają. Wkrótce pisałem już proste programy w Basicu. Pora była na coś poważniejszego niż przestarzałe już Atari, więc rodzice zapisali mnie na kurs obsługi komputera PC, organizowany w osiedlowym klubie. Zainteresowanie wśród mieszkańców osiedla było niewielkie: na zajęcia chodziły 3 osoby, ale okazało się, że żadna z osób, które zapisały się na kurs, z obsługą komputera PC nie ma najmniejszych problemów, więc kurs obsługi komputera przerodził się w kurs programowania w Pascalu.
W tym okresie w domu pojawił się też pierwszy komputer klasy PC/486 z systemem Windows 3.11. Niedługo później przyszła pora na wybór szkoły średniej. Bardzo chciałem iść do technikum informatycznego, ale w moim mieście go nie było… Jako że oprócz komputerów interesowałem się też elektroniką (pod koniec szkoły podstawowej byłem na etapie składania zestawów do samodzielnego montażu), wybór padł na technikum elektroniczne. Lekcje informatyki w technikum sprowadzały się w dużej mierze do grania w Duke’a 3D, a na innych przedmiotach komputery nie były wykorzystywane wcale, jednak w ramach praktyk zawodowych udało mi się dostać na staż do firmy zajmującej się sprzedażą i serwisem komputerów, gdzie składałem zamawiane przez klientów komputery, robiłem testy i instalowałem na nich system operacyjny. Kontynuowałem też samodzielną naukę programowania w zyskującym wtedy popularność Visual Basicu i stawiałem pierwsze kroki w Internecie (oczywiście przez modem telefoniczny 56kbps i numer 0202122). Potem były studia inżynierskie, wreszcie na wymarzonym kierunku – informatyka.
Wybór uczelni był prosty, część zajęć w technikum odbywała się na Akademii Techniczno-Humanistycznej, była też tzw. matura łączona, czyli dająca wstęp na tę uczelnię bez egzaminów (wtedy były egzaminy wstępne i listy rankingowe – na informatykę było 7 osób na 1 miejsce). Moje szczególne zainteresowanie wzbudziły sieci komputerowe oraz bazy danych. Dopiero studia uświadomiły mi, że informatyka to właściwie nie nauka o tym, jak działają komputery, lecz również, a może przede wszystkim, potężne narzędzie pomagające wyjaśnić, jak działa… wszystko. Niestety studia inżynierskie to był kres oferty edukacyjnej w moim rodzinnym mieście i aby kontynuować naukę na studiach magisterskich, musiałem wyjechać. Wybór padł na Uniwersytet Śląski w Sosnowcu… i tak tu zostałem.
fot. Tomasz Kawka | archiwum UŚ
Dlaczego wybrałem informatykę?
Nic nie wskazywało na to, że będę działał w dziedzinie informatyki – życie jest pełne niespodzianek. Uzyskałem dyplom na kierunku Wychowanie Techniczne o specjalności elektrycznej. Zasadniczo dyplom ten był zgodny z moim wcześniejszym wykształceniem – byłem już technikiem elektrykiem i wtedy jeszcze nie myślałem o studiach, gdyż podjąłem pracę zawodową. Tak na marginesie – pracowałem jako wiertacz, hartownik, łącznościowiec i zamierzałem nawet zostać górnikiem, jednak już jeden dzień pracy pod ziemią był dla mnie stanowczo za długi.
Wracając na właściwe tory, temat mojej pracy magisterskiej brzmiał: „Stanowisko uruchomieniowe mikrokomputerowych systemów pomiarowo-sterujących. Moduły A/C i C/A”. Tak, elektronika to zdecydowanie to. Już na piątym roku studiów podjąłem pracę w Uniwersytecie Śląskim. W kręgu moich zainteresowań zawsze była elektronika, ale analogowa. Przekonałem się, że elektronika cyfrowa też jest bardzo interesująca. Uzyskałem stopień doktora w zakresie elektroniki po napisaniu i obronie rozprawy na temat „Metoda doboru i ocena efektywności testowania i samotestowania układów cyfrowych”. Potem nadszedł czas na odreagowanie – podjąłem studia w zakresie rzeczoznawstwa nieruchomości i odbyłem praktykę zawodową, co wiązało się z dobrą znajomością zagadnień prawnych. A gdzie w tym wszystkim jest informatyka?
Tak naprawdę zaczęło się od modelowania układów cyfrowych i weryfikacji architektury testerów. Pisałem narzędzia symulacyjne i optymalizujące architektury testerów. Zacząłem poszukiwać algorytmów, które mogą bardziej efektywnie rozwiązywać problemy optymalizacji. W tym zakresie informatyka dostarcza narzędzi, których stosowanie ograniczone jest tylko i wyłącznie wyobraźnią. Pozwolę sobie tu zacytować Zbigniewa Michalewicza i Davida B. Fogla: „Gdy uruchamiamy sztuczny proces ewolucyjny, stawiamy się w roli stwórcy i to my określamy reguły symulacji, co przypomina ustawianie fizyki świata”. Bardzo szybko ta właśnie tematyka zaczęła dominować w moich badaniach. Zaowocowało to oryginalnymi rozwiązaniami w tej dziedzinie. Ich zastosowanie prezentuję nie tylko w elektronice, lecz również w grafice. Nie uciekam od kontaktu ze sprzętem. Programowanie niskopoziomowe, czy też obliczenia na kartach graficznych to podstawa niektórych moich aplikacji. Jestem fanem urządzeń mobilnych i wykorzystuję otwarte oprogramowanie. Moje zainteresowania sięgają w różne zakamarki przestrzeni oferowanej przez informatykę. Pozwala mi to na prowadzenie szerokiego spektrum zajęć dydaktycznych. Czy w takim razie informatyka wypełnia całe moje życie?
Pozwolę sobie zacytować Dale Carnegie „Szczęście nie zależy od warunków zewnętrznych. Zależy ono od warunków wewnętrznych”. Moja przestrzeń szczęścia jest wielowymiarowa. W przestrzeni tej znajduje się rodzina, dom, turystyka górska, żeglarstwo morskie i wiele innych wymiarów.
fot. Tomasz Kawka | archiwum UŚ
Dlaczego zostałem informatykiem?
Mój pierwszy kontakt z komputerem to o dwa lata ode mnie starszy Commodore 64 oraz gazeta Bajtek. Pamiętam dobrze przykrywanie magnetofonu kocykiem i wychodzenie na pięć minut z pokoju, aby gra wczytała się poprawnie. Tamte komputery miały w sobie magię, w której wiedzą tajemną była umiejętność perfekcyjnego ustawienia głowicy. C64 nie był tylko komputerem do grania. Moje pierwsze programy pisane na nim w języku BASIC miały jedną wspólną cechę – a mianowicie rzadko działały, niemniej jednak jak już się uruchomiły, dawały mnóstwo radości.
Kolejny komputer to prawdziwy PC z potężnym Pentium II, który po ośmiu godzinach intensywnej eksploatacji, jeszcze w dniu zakupu, przestał działać. Wtedy nauczyłem się sam stawiać go na nogi. Na nim spotkałem starego przyjaciela w nowej odsłonie, który teraz nazywał się Visual Basic, ale tym razem zabraniał korzystania z popularnej komendy „goto”. Czasem wykorzystywałem ten język na studiach. Wciąż jednak to nie było do końca to, czego szukałem.
Moim innym hobby z dzieciństwa były klocki Lego i sklejanie modeli samolotów. Następnym krokiem była bliska temu grafika 3D, która oferowała podobne możliwości bez groźby nadepnięcia bosą stopą klocka lub sklejenia palców klejem. Wirtualne modelowanie i tworzenie gier komputerowych to było to, czego cały czas wypatrywałem. Czy może być coś lepszego od grania we własne gry?
Należę do osób, które uważają, że praca może być przyjemnością, a dla mnie przyjemnością jest dzielenie się wiedzą z innymi ambitnymi ludźmi. Dzielę się więc nią ze studentami, ucząc podstaw tworzenia gier komputerowych i wskazując drogę do źródła wiedzy, z którego wspólnie możemy czerpać pełnymi garściami, dobrze się przy tym razem bawiąc.
Praca na uczelni wspomaga moją kreatywność i daje mi dużą swobodę działania, które trudno znaleźć gdzie indziej. Dzięki niej nigdy nie stoisz w miejscu.
fot. Tomasz Kawka | archiwum UŚ
Dlaczego wybrałem informatykę?
Mogę powiedzieć, że od zawsze chciałem być informatykiem. Choć dziś ten termin odnosi się raczej do szerokiej grupy zawodowej niźli określonej profesji, w rzeczywistości początku lat 90. był nim każdy śmiertelnik zajmujący się komputerami. W moich wyobrażeniach była to osoba z wszechstronną wiedzą z zakresu sprzętu i oprogramowania, w tym również jego tworzenia. Tak przynajmniej myślałem i rozumiałem ów zawód, który później stał się moją życiową ścieżką.
Jak dla większości osób, moja pierwsza konsola Pegasus i komputer Amiga 1200 służyły głównie do grania. Kluczowym czynnikiem, który pomógł mi wejść na tory całkowitej i bezwarunkowej miłości do maszyn liczących, było moje otoczenie. Szczęśliwie dorastałem wśród starszych kolegów, którzy zjedli zęby na Commodore 64 oraz Atari. Pokazali mi oni piękną stronę komputerów, którą mogłem dowolnie kreować przy użyciu programowania. Byłem kupiony i jak się później okazało, stan ten utrzymuje się przez całe moje dotychczasowe życie.
Czym jest dla mnie informatyka? Dla mnie informatyka jest fundamentem rozwoju dzisiejszego świata. Nie sposób wyliczyć jak wiele zawdzięczamy cyfryzacji i komputerom. Zaczynając od codziennej rozrywki serwowanej, przez platformy streamingowe, poprzez możliwość globalnej komunikacji i dostępu do wszelakiej wiedzy, kończąc na realnym wsparciu szpitali i lekarzy w leczeniu pacjentów, wszędzie odnajdziemy wpływ informatyki. Mnie osobiście informatyka daje możliwość zaspokojenia swojej twórczej, kreatywnej strony.
Dla mnie najważniejsze jest programowanie. Pozwala ono wyjść poza ramy tego, co znamy i tworzyć nowe. Zaczynałem skromnie: trochę BASIC-a, potem tworzenie stron. Przełomowe stały się dla mnie artykuły w magazynie Chip i udostępniona w 2001 r. pełna wersja zintegrowanego środowiska do programowania Delphi 6. To był strzał w przysłowiową dziesiątkę, który wciągnął mnie bezpowrotnie. Od tego czasu wiedziałem, że programowanie to coś, co chcę robić w życiu.
Będąc na właściwych torach, poszło już gładko. Pierwszą pracę jako programista dostałem zaraz po maturze, co pozwoliło mi w tym samym roku rozpocząć zaoczne studia na kierunku informatyka. I tak oto po wielu latach moja miłość do informatyki nie przygasa. Ciągle odnajduje w niej spełnienie i radość. Od kilku lat mam również możliwość dzielenia się tą pasją na zajęciach ze studentami. Mam nadzieję, że uda mi się ich rozkochać w informatyce co najmniej tak mocno, jak sam ją kocham.
Pragnę tylko dodać, że jest zupełnym przypadkiem to, że urodziłem się tego samego dnia, który lata później został ustanowiony dniem informatyka. Choć są i tacy, którzy mówią, że przypadków nie ma, są tylko znaki 🙂
fot. archiwum prywatne
inż. ADRIAN MACHULEC
student kierunku informatyka
Dlaczego wybrałem informatykę?
Do ukończenia gimnazjum moje zainteresowanie informatyką skupiało się tylko na tym, jak pobrać, zainstalować i ewentualnie zmodyfikować jakąś grę. Nie zawsze było to takie proste i oczywiste. Często godzinami czy nawet dniami potrafiłem kombinować i przeszukiwać Internet, aby uzyskać rezultat, na którym mi zależało. W ten sposób dostrzegłem w sobie moim zdaniem najważniejszą cechę informatyka – niepoddawanie się, gdy coś nie wychodzi i dokładanie wszelkich starań, aby się udało.
Później zainteresowałem się konfigurowaniem i personalizowaniem systemów. Przekopywałem wszystkie możliwe ustawienia. Sprawdzałem: co, kiedy, jak, gdzie i dlaczego powinno się włączyć, wyłączyć lub zmienić, aby współpraca z komputerem, telefonem czy innym urządzeniem była wygodna i efektywna. O programowaniu dowiedziałem się dopiero w połowie liceum na lekcjach informatyki. Wtedy napisałem swój pierwszy „Hello world!” w C++ i powoli opanowałem podstawy tego języka. Postanowiłem wtedy zostać programistą. Człowiekiem, który tworzy coś z niczego.
Rozpocząłem studia informatyczne na Uniwersytecie Śląskim. Zdobyłem bardzo szeroką wiedzę z zakresu informatyki, od algebry Boola przez projektowanie układów cyfrowych, po tworzenie prawdziwych programów i aplikacji w kilku różnych językach programowania. Okres studiów dał mi czas i możliwość, aby świadomie obrać konkretny kierunek w IT.
Po obronie pracy inżynierskiej obrałem kurs na frontend developera. Najtrudniejszy w samorozwoju jest efekt Dunninga-Krugera, który mówi mniej więcej tyle, że z każdą nauczoną rzeczą dowiadujesz się, że nie potrafisz trzech kolejnych. Najważniejsze jest jednak samozaparcie i dobre źródła motywacji. A może to wszystko tylko dlatego, bo urodziłem się w dzień informatyka? 😀