Przejdź do treści

Uniwersytet Śląski w Katowicach

  • Polski
  • English
search
Logo Europejskie Miasto Nauki Katowice 2024

Między ciszą a ciszą

25.04.2024 - 10:01 aktualizacja 21.06.2024 - 10:32
Redakcja: OO

Seria felietonów dr. hab. Tomasza Bielaka podsumowujących poszczególne z 50 Tygodni w Mieście Nauki odbywających się w ramach Europejskiego Miasta Nauki Katowice 2024. Subiektywnie, ale rzetelnie.

słuchawki leżące na stole

Fot. Lee Campbell | Unsplash

| dr hab. Tomasz Bielak, Wydział Humanistyczny UŚ |

Kwietniowe tygodnie w Mieście Nauki to w zasadzie zabawa w meandrowanie między science a humanities. A może właśnie żadnej żonglerki nie oczekiwano od odbiorców? Z werdyktem trzeba poczekać, bo jak wiemy po jednym z półfinałów Ligii Mistrzów lepiej sięgać po sędziowski gwizdek później… Wielokrotnie w swoich skromnych podsumowaniach wskazywałem na potrzebę dostrzegania w idei Miasta Nauki całościowej wizji „prezentacji” akademickich dokonań niż koncentrację na konkretnych, czasem spektakularnych, wydarzeniach. Oczywiście skala działań jest różna, poziom atrakcji również. Nie bez znaczenia jest również moda na konkretne działania naukowe (vide: eksploracje kosmosu), część atrakcyjnych propozycji nie ma tak medialnego charakteru i gromadzi naprawdę zainteresowanych lub wytrwałych. Niemniej jednak, kiedy oglądamy listę wydarzeń kwietniowych, jak w soczewce mikroskopu widzimy istotę tego gigantycznego przedsięwzięcia, które jest z nami ponad cztery miesiące.

#dźwięki z ulicy i…

Kwietniowe obchody rozpoczęły się od Tygodnia Dźwięku, którego organizatorki skoncentrowały się na wieloaspektowym rozumieniu fal dźwiękowych. Dlaczego ta wieloaspektowość ma tutaj paradoksalnie większe znaczenie niż sam dźwięk? Głównie dlatego, że trochę się na dźwięku – z oczywistych powodów – znamy wszyscy. Jeśli podejmiemy naukową próbę udowodnienia, że wszyscy się nie znamy – co nie będzie trudne w przypadku uwzględnienia fizykalnych ram powstawania fali dźwiękowej, jej emisji, zanikania itd. – prawdopodobnie spotkania kończyłyby się w niewielkim gronie fachowców. Organizatorki, mając świadomość złożoności problematyki, wyszły z założenia, że od „twardej” nauki można zacząć, by zwiększyć kompetencje odbiorców, a potem stopniowo należy schodzić na bardziej dostępne poziomy, zapraszając przy tym do udziału ludzi w każdym wieku. Doskonały pomysł – bowiem najatrakcyjniejsze okazały się warsztatowe zabawy w kreację dźwięków, ich wykorzystanie, wreszcie – zauważanie i separowanie fal, na które może (bez właściwego przygotowania) nie zwrócilibyśmy uwagi.

Znakomicie zaserwowano pomysł na szukanie dźwięków w metropolii: uczestnicy mieli okazję nie tylko do eksploracji zagadnień związanych bezpośrednio z tematem, ale niejako „przy okazji” kolejny raz budowali zbiorową świadomość dotycząca otaczającej ich przestrzeni – a to przecież jeden z podstawowych celów EMNK 2024. Równie pomysłowe okazały się warsztaty z dźwiękowego self care’u. Obecnie problemy przeciążenia medialnego – nie tylko obrazowego – są regularnie podnoszone przez specjalistów z różnych dziedzin. Nikt nie ma złudzeń, że jednorazowy warsztat świata nie naprawi, ale z pewnością (poparty odpowiednim przygotowaniem, o którym już pisałem) ułatwia zrozumienie określonych problemów, poszukiwanie rozwiązań indywidualnych.

Nie bez znaczenia był również przygotowany wraz z NOSPR-em cykl spotkań muzykoterapeutycznych. Cieszy fakt, że projekty realizowane w ramach Miasta Nauki zawsze uwzględniają potrzeby grupy zagrożonych różnymi formami wykluczenia społecznego. Zawsze powtarzam, że ideałem byłaby sytuacja, w której zwracanie uwagi na handicap nie byłby w ogóle potrzebny, ale do takiej sytuacji dotrzeć możemy jedynie przez inicjatywy podobne do tych, które realizowane są w zasadzie w każdym z 50 tygodni.

#muzyka laboratorium

Dźwięk niejako ustawił nam ten miesiąc (co pewnie wybrzmi w finale tego krótkiego podsumowania), ale w sposób nie tak oczywisty, jak mogłoby się wydawać na początku. Bohaterami kolejnego tygodnia stali się wielbiciele ciszy. Wirusy – bo o nich mowa – działają cicho, wirusolodzy – podobnie, badają raczej w ciszy i dużej koncentracji, bowiem spotkanie z Ebolą, wąglikiem czy wywołującym chorobę Covidem-19 wirusem SARS-CoV-2 nie należy do najszczęśliwszych.
Drodzy Czytelnicy mogliby w tym momencie zapytać: To po co się tak męczyć? Powód wystarczy jeden: by żyć zdrowiej i lepiej, ale mam przeświadczenie, że w tym miejscu brzmi on nieco banalnie. Ale właśnie popadanie w banał jest jednym z największych problemów postfejsbukowego społeczeństwa, które wie (niestety…) tylko tyle, ile wie, wierząc, że wyszukuje, organizuje informacje, zespala je bez użycia odgórnie narzuconego algorytmu. W przypadku spraw związanych ze zdrowiem (również w kontekście globalnym, wszak żyjemy w kulturze prezenteizmu), regularnym samoleczeniem, wsłuchiwaniem się w opowieści z YouTube’a o zbawiennej mocy korzeni witanii ospałej (czy może lepiej: Ashwagandhy) czy wreszcie szerokim skomercjalizowaniem pozyskiwania recept oraz zwolnień lekarskich – kolejny tydzień budowania świadomości o skali naszej niewiedzy wydaje się zbawienny. Świadczy o tym choćby doskonały pomysł na rozmowę o szczepieniu przeciwko HPV – od tego roku szczepionka jest bezpłatna dla 12-13 latków, ale oddźwięk społeczny niewielki. Co ciekawe – o szczepieniu dla nastolatek wiemy od dawna, wiemy również o profilaktyce związanej z rakiem szyjki macicy, ale już świadomość dotycząca konsekwencji zarażenia tym wirusem u chłopców (piszę jako tato nastolatka) jest w zasadzie zerowa.

I jeśli po takim spotkaniu pięć osób zaszczepi swoje dzieci to rozmowa o citizen science nie musi się już w zasadzie odbywać…

Szum miasta i szum laboratoryjnej wirówki – humanities i science w jednym czasie i w przestrzeni opanowanej przez iście festiwalowy flow wszystkich partnerów konsorcjum EMNK 2024….

Kolejne dwa tygodnie również można zestawić w parze. Pomysłodawcy trzeciego kwietniowego odcinka postanowili przybliżyć odbiorcom nowe technologie. Tak, zdaję sobie sprawę, że pojawia się drobny zgrzyt. Ile można mówić o nowych technologiach? Ile można opowiadać o sztucznej inteligencji, która przebojem wdarła się do naszej świadomości jako narzędzie zwalniające z pracy, oszukujące na studiach i w szkole, wreszcie – jako remedium na wszystkie problemy z chwilową utratą tak pożądanej obecnie kreatywności?

#auskultacja nowych technologii

Jednak prof. Katarzyna Schmidt, fizyczka z UŚ, przygotowała nieco inne zestawienie tzw. nowych technologii. „Wszystkie technologie były kiedyś nowe” jak wspomniała Lisa Gitelman i jest w tym stwierdzeniu tyleż radości, co smutku. Cieszymy się, że nowości powszechnieją, stają się dostępne, łatwe w obsłudze, bezpieczne. Smucimy, bo szybko przestają nas zajmować, powszednieją, oczekujemy większej akceleracji nie tylko sprzętowej, softowej, ale przede wszystkim emocjonalnej – dlatego aparaty w naszych komórkach pęcznieją od ilości przyznawanych im pikseli, choć nie zmienia to faktu, że nawet ze wsparciem AI wiele zgromadzonych przez nas fotografii nadal ma w sobie ducha lat dziewięćdziesiątych kiedy królowały Kodaki, Agfy i Fuji – na pierwszym planie stół, sałatki, Coca Cola, babcie, dziadki – brakowało tylko podpisu: „Miłego dzionka i smacznej kawusi”. O tak ujętych zmianach technologicznych napisano i powiedziano już bardzo wiele – zawsze też towarzyszy takim ujęciom delikatny posmak ideologiczny: a to ktoś się zachwyca, a to ktoś utyskuje…

Twórczyni Tygodnia Nowych Technologii ominęła te niebezpieczeństwa – jako współpracowniczka legendarnego CERN-u rozpoczęła spotkania od wystawy Accelerating Science, podczas której uczestnicy mogli dowiedzieć się, nie tyle o rozwoju technologicznym w „europejskiej dumie technologicznej” w szwajcarskim Meyrin, ale o tym, jak realnie zaawansowana jest obecna technologia niezbędna do prowadzenia najbardziej wymagających badań naukowych. To jest prawdziwa podróż w przyszłość. Doskonale sprawdziła się również formuła powiązania działań naukowych z wymiernym (w ogólnym odczuciu) tzw. biznesem. Regularnie przecież słuchamy, że nauka ma biznes wspierać (rzadko – odwrotnie…), że ma służyć itd. Połączenie spotkań dotyczących najnowszych rozwiązań technologicznych z uświadomieniem odbiorcom, że największy ogrom pracy jest po ich stronie – nie tyle w nauce obsługi urządzenia, ile w specyficznej zmianie sposobu myślenia o procesach produkcyjnych, modelach biznesowych, a nawet w zarządzaniu własnym budżetem domowym.

Sądzę, że sporym odkryciem dla wielu uczestników było np. zrozumienie czasochłonnego i energochłonnego procesu kopania bitcoinów (to raczej profesja dla bardzo cierpliwych…) czy niestandardowego używania drukarek 3D w walce z wirusami. Nie wspominam o roli nanotechnologii w wszelkich współczesnych procesach – bo to „oczywista oczywistość” (jak 5 maja 2007 roku powiedział pewien polityk znany również jako Prezes).

#naukowe 4.33

Kwiecień zakończył się (tak zapowiedziałem!) klamrą – bowiem należał do organizatorów z Akademii Muzycznej, którzy zajęli się organami i muzyką organową w szerszym kontekście. Mamy zatem (zgodnie z moją zapowiedzią!) powrót do dźwięków przy jednoczesnym pozostawianiu w orbicie technologii (always already new). Choć pomysłodawczyni, prof. Ludwika Konieczna-Nowak, nieco przewrotnie pytała w zaproszeniu:

O czy myślisz, gdy słyszysz termin organy? Czy w Twojej wyobraźni pojawia się majestatyczny instrument muzyczny, czy może serce, płuco lub inny organ wewnętrzny? Podczas tygodnia organów każde z tych skojarzeń zostanie uwzględnione,

to przecież cały tydzień podporządkowany został prezentacji fascynującej muzyki organowej i inauguracji nowo powstałego instrumentu w Sali Koncertowej Akademii Muzycznej. Do pierwszych recitali zaproszono JM Rektora AM prof. Władysława Szymańskiego i samego Oliviera Latry’ego – wirtuoza, organistę tytularnego Katedry Notre-Dame.

Językowe zabawy z pojęciem organy wprowadziły oczywiście wątek prozdrowotny – który jako swoista ścieżka myślowa przewija się przez wszystkie siedemnaście dotychczasowych tygodni, ale spotkanie z niszową, monumentalną muzyką wytarzaną przy pomocy bardzo skomplikowanego urządzenia miała jeszcze jeden bardzo istotny cel: doskonale wprowadziła (bo nie chcę używać słowa „wypromowała”) zainteresowanych w przestrzeń nieco zamkniętej, niszowej uczelni, której adepci są dla nas niezwykle ważni, ich twórczość towarzyszy nam w codziennych działaniach, ale tak za bardzo nie zdajemy sobie sprawy, jak wygląda życie z instrumentem u boku, jak reaguje ciało, jak wytarzamy muzykę. Każda nauka ma w sobie wiele intymności, ale w przypadku muzyki ten balans między science a humanities wydaje się najmniej rozpoznawalny, najmniej „ścisły”, za to bardzo „kreatywny” (a o kreatywności jeszcze nieraz będziemy rozmawiać w tym roku!).

Muzyka – nawet tak monumentalna jak ta wydobywana z organów – podobnie jak fizykalna analiza dźwięku, badania wirusów, nowe technologie – również powstaje w ciszy, może nie w sterylnych warunkach potężnego kompleksu laboratoryjnego, ale w prywatnym laboratorium własnego umysłu, przeżyć, doświadczeń, wrażliwości…

I citizen science znowu zadziałała….

return to top